Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 grudnia 2016

Trampkami przez Polszę. "Film."

Kochani pod spodem możecie obejrzeć krótką relację z naszego wypadu. Niestety laptop nie dał rady sprostać moim wyobrażeniom co do tego klipu. Mimo to - nas cieszy :)
Pozdrawiamy.

czwartek, 8 grudnia 2016

Trampkami przez Polszę. "Ostatni."

  Pogoda cudna. Cieplutko, ale bez upału. Droga wyjątkowo sympatyczna: dużo zakrętów, mały ruch, a i widoki rozkoszne. Delikatne wzniesienia, szerokie pola na których jeszcze pojawiały się złote rżyska, wszak jesień nadchodzi wielkimi krokami. Zdaje się, że nie wszyscy rolnicy spieszą się z przygotowaniami do odpoczynku po letnim wysiłku. Zielone jeszcze łąki również nie dawały za wygraną, chłonęły promienie słońca równie łapczywie jak my.

Zamek Ogrodzieniec, będący ostatnim punktem naszych wojaży, zbudowany na Górze Zamkowej na wysokości ponad 500 metrów nad poziomem morza, można było dostrzec już z daleka. 
Typowo jak na taką budowlę, Ogrodzieniec przechodził wiele perypetii. Po najeździe tatarów, zbudowano tu zamek gotycki, później przechodził z rąk do rąk, a to bogaci mieszczanie, a to zakonnicy, bywali też książęta, by w końcu po wiekach trafić pod polskie skrzydła. W tym czasie był wielokrotnie przebudowywany i niestety zaniedbywany. Jeden z właścicieli niszczył mury obronne warowni, aby pozyskać budulec, który sprzedawał. To samo zrobił z wyposażeniem zamku. 
Na szczęście zachowały się malownicze ruiny, a w najniższej części kurzej stopy można zobaczyć renesansowe freski przedstawiające lilie. Zdaje się, że jednak ten zamek wygrał ruinowe starcie. Niezwykły. Wokół pięknie zadbany teren, łąka, ławeczki, a na prawo wznosiły się dziwnie ułożone, białe skały. Legenda głosi, że przelatującemu nad zamczyskiem aniołowi wypadł grzebień, który wbił się w ziemię i został tam na wieki.
Przez Złodzieja Buraka nie zobaczycie rewelacyjnych zdjęć, które tam wykonaliśmy ... :/

Po zwiedzaniu usiedliśmy na trawie, by zachować w pamięci cudny krajobraz. Nie chciało nam się wracać do codzienności i obowiązków.  Czasem marzy nam się, by rzucić wszystko i ruszyć na motocyklach przez wszechświat. Może kiedyś...

Czas wracać. Zebraliśmy manatki, skorzystaliśmy z toalety, wymieniliśmy serdeczności z przemiłym Panem Parkingowym i rozpoczęliśmy bezpośrednią drogę powrotną. 
Korzystaliśmy ze wszystkiego co przynosiła nam trasa, oczywiście najbardziej cieszyły winkle. :)
Łukaszowi przegrzał się telefon, więc zjechaliśmy na chwilkę, by odpocząć w cieniu ślicznej, przydrożnej kapliczki. Położyliśmy się na kurtkach i zamknęliśmy oczy. Słychać było cykające świerszcze i gdaczące kury, które za chwilę zaciekawione naszą obecnością przyszły nieopodal, żeby podziobać trawki. Jedna z nich chyba miała dość żywota, bo próbowała wskoczyć pod przejeżdżający samochód.   ;) Przyjemnie tak nic nie robić i słuchać jak na wietrze szeleszczą liście. 

Niestety, zrobiło się popołudnie, a przed nami najmniej przyjemny odcinek trasy. Zatłoczona i nieziemsko dziurawa szosa odprowadziła nas prawie pod samą Łódź. Znajomi motocykliści, którzy zajechali do Pit Stopu na pyszne hamburgery zauważyli, że wracamy z podróży, zaczęli skakać i wymachiwać rękoma jakby wołali pomocy. Nie mieliśmy już siły, aby zawrócić i zjeść z nimi, więc wysłaliśmy doń trąbiące odzrdowienie. 

Słońce zachodziło za horyzontem. Niebo zabarwiło się delikatnymi, pastelowymi odcieniami, róże, fiolety...tylko plama po okrągłym ogienku ostała się w soczystej pomarańczowej barwie.  

Fajna ta nasza Polsza! Co przyniesie nowy rok? Dokąd?

Chcielibyśmy ogromnie podziękować Jadzi i Rysiowi, że poratowali nas pieniążkami na remont. Dzięki temu mogliśmy pojechać na urlop i nieco odpocząć po dwóch miesiącach walki z gruzem, hydraulikami, farbami etc.
Dzięki również Dorotce za doglądanie naszych Sierściuchów, bez niej padłyby nam z głodu i nie miałby kto nam mruczeć do ucha po powrocie.
Dzięki wszystkim, którzy nam kibicowali i dbali o nasze zdrowie i radość z podróży.