Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 5 października 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 21


Tym razem spało się beznadziejnie, nasze podkrążone oczy wyraźnie wskazywały, że noc nie należała do najspokojniejszych. W związku z tym zbieranie gratów szło wolniej niż zwykle, nawet mocna kawa niewiele pomogła, ale w końcu zebraliśmy nasz dobytek i ruszyliśmy do recepcji, aby uiścić wreszcie opłatę za nocleg. Niestety i tym razem nikogo nie zastaliśmy. Z niemałym wyrzutem sumienia odjechaliśmy niczym dwa podstępne złodziejaszki. Tak wiem, powinniśmy się cieszyć, że euro zostało w kieszeni, ale mamusie zawsze uczyły nas uczciwości i nie raz przez to mieliśmy w życiu pod górkę, za to sumienia czyste.

Trasa do Helsinek przeraźliwie nam się dłużyła. No nic się nie działo, nawet zwierza na drodze nie uświadczyliśmy. Jedno wielkie nic. Jedynym zabawnym akcentem była miejscowość Sikajoki, ponieważ akurat przejeżdżając przez nią poczułam potwornie mocną potrzebę skorzystania z toalety. Nazwa adekwatna do konieczności. :)

Wreszcie dotarliśmy do stolicy, a GPS poprowadził nas przez samo centrum do kempingu. Lekko umordowana ogromnym ruchem i nudną drogą, cieszyłam się, że to już koniec. Niestety w miejscu, do którego dotarliśmy był tylko park. Westchnęłam ciężko i gdybym miała luźniejsze rękawy pewnie bym je zakasała do dalszej walki z miejską dżunglą. Dwa kolejne miejsca również okazały się zmyłą. Po raz pierwszy na tegorocznym wyjeździe zrobiło mi się niebywale gorąco... .Ubrana na cebulkę wojowałam na każdych światłach z niewchodzącą jedynką. Ręka bolała od sprzęgła. Szara droga co chwile upstrzona w przejścia dla drepczących pieszych zaczynała doprowadzać mnie do furii. Słońce jak na złość bezlitośnie grzało akurat teraz, a i silnik mojego Trampeczka zapewniał nie lada ciepło. Wreszcie padliśmy w cieniu pod jakimś budynkiem w strefie ekonomicznej. Byliśmy okrutnie głodni, zmęczeni i śmierdzący. Sytuację ratowała paczka żelków kupionych jeszcze w Szwecji. Nagle proste olśnienie .... Przecież mamy znajomych z dostępem do internetu! Zadzwoniłam do kochanej Dorotki, aby wysłała nam esemesem listę funkcjonujących biwaków.  Dziewczyna zadziałała jak błyskawica, a my sprawdzaliśmy tylko, do którego mamy najbliżej. Dzięki Bogu niecałe 3 kilometry dalej znaleźliśmy ukojenie. 

Po cudownie ożywczej kąpieli, zaszliśmy do sklepu i zaopatrzyliśmy się w furę mięcha i aromatycznego piwa.  Będzie biba! Wprawiliśmy obozowiczów w niemałe zaskoczenie, bo oto mój Małżonek po raz kolejny odpalał jednorazowego grilla ... kuchenką gazową. Polak potrafi, niby nic, a jednak. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz