Łączna liczba wyświetleń

Cabo Verde zimą 1.

   Chociaż nie jesteśmy wielkimi fanami zorganizowanych wycieczek, po wyjątkowo deszczowym i zimnym lecie, zapragnęliśmy ogromnej dawki witaminy D. Serwowana przez słoneczko endorfina, piaszczyste plaże, wygodne leżaczki i kolorowe drinki z palemką. To jest to!
Nie myśląc zbyt długo wzięliśmy urlopy, sprawdziliśmy domowy budżet oraz możliwość zdobycia upragnionego ciepła. Najgorętsze i najtańsze w ofercie Last Minute okazały się być Wyspy Zielonego Przylądka. Bez namysłu, Ziółek kliknął- rezerwuj.

Ekspresowy przegląd artykułów poświęconych temu archipelagowi , pakowanie walizek i w drogę. Poranna godzina wylotu z Katowic zmusiła nas do wstania o 4 rano ( co nie ukrywam, jest dla mnie nadludzkim wysiłkiem), parówa na Orlenie, odprawa i już siedzimy w małym, ciasnym samolociku. Przed nami 9 godzin w podróży ... . 
Chociaż widok potężnych, ośnieżonych Alp nad którymi lecieliśmy był oszałamiający to moja personal space była znacznie ograniczona w tej klitce. Poza tym dzieciak siedzący za mną wykazywał symptomy ADHD; nieustanne kopanie w fotel, miliony pytań i śpiewanie: "Przez twe oczy zielone..." O matko i córko ... .


Zawiedliśmy się potwornie wysiadając z metalowej puszki. Wcale nie było ciepło! Wiał ohydny wiatr i poza nim wokół lotniska nie było nic więcej. :) Jeszcze tylko transfer do hotelu, prysznic i kolacja. W busiku, który miał dowieźć nas na miejsce destynacji, siedział prześliczny chłopczyk o czekoladowej skórze, jego mama, inni towarzysze podróży oraz mocno dziabnięta, wykrzykująca głupoty kobita. Niech no ją ktoś uciszy... .

Zakwaterowanie trwało wieczność... ponieważ oferta była łączona i na kolację musieliśmy dygać do innego hotelu, żyliśmy obawą, że zaśniemy dziś głodni, (jeszcze ta kobita się wydziera). Mieszkańcy Cabo Verde żyją pod hasłem no stress i tak też wyglądał czas na recepcji. Nikt się nie spieszył i nie denerwował. Oczywiście poza grupą wkurzonych i wygłodniałych Polaków przestępujących z nogi na nogę. :)  

Jest! Mamy kartę do pokoju! Z prędkością światła zebraliśmy manatki i ruszyliśmy odnaleźć nasz nocleg. Początkowo poruszanie się po wielkim, opustoszałym ośrodku było trudne, lecz po kilku nieudanych próbach wreszcie udało się odszukać Calistemon C06 E 202. Zdyszani stanęliśmy przed drzwiami, by  odkryć ... , że karta nie działa. Załamany Ziółek nie patrząc już nawet na moją zmęczona twarz zawrócił do budynku głównego po klucz, tak samo zresztą jak większość przybyłych z nami podróżujących.



Rzuciliśmy okiem na całkiem ładne i przestronne studio, cisnęliśmy w kąt bagaże i niestety bez prysznica pognaliśmy na autobus mający przewieźć nas 2-3 kilometry na jedzonko! Niewielki pojazd nie zmieścił gromady ludzi, więc nie czekając na cokolwiek wzięliśmy taksówkę. Kilka euro nie majątek, a ryzykowaliśmy samostrawieniem. :) Ta... kierowca wysadził nas w centrum miasta ( no miasteczka) wziął 5 eurasów, otworzył mi drzwi i zwiał. Nie mając pojęcia co i gdzie i jak, przespacerowaliśmy jeszcze pieszo spory kawałek plażą... . No zaj.... się zaczyna... .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz