Łączna liczba wyświetleń

Wreszcie Wiosna.

  Odnoszę nieodparte wrażenie, że co roku zimowy okres wydłuża się niemiłosiernie w oczekiwaniu na wiosnę. Zero śniegu, zero mrozu, zero słońca - tylko plucha, wiatr, słota i przygnębienie z permanentnym przeziębieniem.
   Zimowe miesiące są dla mnie od pewnego czasu niezwykłą udręką, toteż wybuch słonecznej aury i wyższa niż zero stopni Celsjusza temperatura, niezaprzeczalnie potwierdziły zakończenie depresyjnych miesięcy.  

   Ciekawa jestem czy ktoś z Was zastanawiał się nad naszymi losami po wakacyjnej wyprawie? Otóż próbowaliśmy przetrwać najgorsze chwile oglądając w chwilach smutku fotki i filmiki z lata. W przypływie fali zjawiska zwanego swędzącą stopą - czytaj: nosi mnie, chcę gdzieś w końcu pojechać, wybraliśmy się autkiem na ferie do Italii. ( zimą równie piękna i zdecydowanie mniej zatłoczona!) Chociaż budżet mieliśmy skromny to udało się uciec pod słońce (nie tylko Toskanii). ;) Odpoczęliśmy nieco od codziennego zgiełku i kłopotów. Niestety nasze apetyty na chęć poznania całego świata zostały tylko rozbudzone.
 W kolejne dni wkradały się marzenia o tegorocznej wyprawie. Pomimo, iż wypełnione niekończącym się ciągiem zajęć, niedokończonych spraw, problemów i tak znajdowaliśmy chwilkę na podróż palcem po mapie. Najcudowniej jednak jest, gdy tuż przed zaśnięciem,  po pracowitym dniu, zasypiasz u boku ukochanej osoby dzieląc się pragnieniami o poznawaniu świata. To w tym roku ... hm? Kraje skandynawskie, nie może lepiej Rumunię odkryć bardziej? Eeee...a może by tak wrócić do Czarnogóry i Albanii i eksplorować nieprzemierzone  w zeszłym roku szlaki? 

Wszystko fajnie - rzecze mój małżonek - , ale nie mam przecież motocykla. Faktycznie. Przez cały martwy sezon Tedzia czekała na reaktywację, na swoisty przeszczep serca. Niestety nie znalazł się ani żaden dawca, ani Religa. Sprzedaliśmy więc smutne, Tedziowe truchło z nieukrywanym żalem i łezką w oku.

Łukasz starannie wczytywał się w strony portali aukcyjnych, w każdej wolnej chwili porównywał, sprawdzał, debatował ze znajomymi czy dany "rumaczek" będzie się do czegoś nadawał.   
Nagle jest. Olśnienie i miłość od pierwszego wejrzenia - srebrna Honda Transalp 650. Tylko jak ją nazwać? Trampek II ? Hm...jakieś propozycje? 
2 i 3 kwietnia przetestowaliśmy nasze maszyny. Pogoda nie pozostawiała nam wyboru. Dodatkowe kilogramy nabyte podczas zimy bezczelnie przypomniały, że mój kostium ma poważne braki w długości rękawów i nogawek, a co gorsza pogłębiły ten stan :) Ale wiecie co? Absolutnie w niczym mi to nie przeszkadzało.

 W sobotę towarzyszył nam Wąski. Bujnęliśmy się odwiedzić Teściów, ponieważ Tata Ryszard miał imieniny. Droga troszkę się dłużyła. Dwa hamowania awaryjne skutecznie podniosły nam ciśnienie. :) Później stawaliśmy co chwila mocno zaniepokojeni gasnącym silnikiem Ziółkowego bądź co bądź "nowego" motocykla. Całe szczęście to tylko małe zapowietrzenie w korku od baku. 

Niedziela była chyba jeszcze przyjemniejsza. Powietrze wypełnione zapachem mokrej ziemi, drzewa ponuro wiszące nad jezdnią, ciągle jeszcze pamiętały zgubione jesienią barwne liście. Jedynie brzózki jakoś nieśmiało puściły soczyście zielone pączki. A słońce? Upragnione i wytęsknione słoneczko łechtało długimi promieniami wszystko wkoło zachęcając do wybuchu wiosny. 

Uczucie wolnej od trosk głowy, dotyk ostrego wiatru na ciele, pęd powietrza, natura. Zaczynamy nowy sezon.
WOLNOŚĆ. 
Tak bardzo mi jej brakowało.






 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz