Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 12 września 2017

Deszczem w oko -Skandynawia - 12




Łukasz próbował mnie jakoś pokrzepić, a ja nie chciałam znów pchać się na tę drogę. Łzy cisnęły do oczu, znowu przepaść i sznur aut. Nie jadę. Nie mieliśmy jednak wyjścia, musiałam pokonać tę trasę jeszcze raz. Kurczę, Mąż miał rację. Strach miał tylko wielkie, zeszklone gały. Turlając się w dół, przykleiłam się do skał, a przerażające urwisko było odsunięte ode mnie o szerokość jezdni. Tylko wolno toczące się samochody nie pozwoliły cieszyć się z zakrętów. Skamieniałe mięśnie delikatnie się rozluźniały i ja powolutku zaczynałam czuć się lepiej. Pomyślałam wtedy, że powinnam zmienić podtytuł bloga na: Wariatka i masochistka próbuje zawojować Europę na motocyklu. No bo kto, to przy zdrowych zmysłach, świadomie wjeżdża i wchodzi w miejsca których się lęka?! :)

Kierunek Bodo, miejsce w którym odpływają promy na Lofoty, które bardzo chciałam zobaczyć, ale jeszcze ponad tysiąc kilometrów do pokonania. Póki co, pędziliśmy tym samym kawałkiem trasy co do Drabiny Trolli, krajobrazy równie cudowne co w poprzednią stronę, nawet słońce świeciło, byliśmy zachwyceni. Na jednej z zatoczek turystycznych zrobiliśmy sobie norweską zupkę chińską (smak ten sam ;) ) i z niepokojem zerkaliśmy na piętrzące się tuż nad horyzontem czarne chmury. Dogonią nas, czy nie dogonią, oto jest pytanie.  Odkryliśmy, że mamy przerwę obok przystanku kolejowego. No jak tu przejedzie jakiś pociąg, to nam te zupki odfruną w dal. Przejechał i szczerze? Zrobił to prawie bezszelestnie i cichutko, jakby był duchem. 

Wiecie jak rozpoznać, że mimo upływu lat ciągle kocha się drugą osobę? Między innymi po tym, że nadal potrafi rozśmieszyć Cię do łez. Pałaszując pokarbowane kluchy, Ziółek doznał olśnienia: "Taki Kolumb to musiał mieć cojones ze stali, brał co miał i heeej ruszał w świat w nieznane szukać nowych cywilizacji."Nie wiem jaki ciąg myślowy odbył się w Jego głowie, ale urzekło mnie to wyznanie wśród ciszy przecinanej kluskowym siorbem.

Moje ciało doskonale pamiętało poranną walkę z zakrętami i muszę przyznać, że czułam dyskomfort, tym bardziej, że dzisiejszy kurs był w miarę suchy i słoneczny. Oczywiście nie cały dzień, nie myślcie sobie, nie, nie, nie. :D Promienie ciepła ogrzewały nasze buzie, pomimo że wielka pomarańcza schodziła już za widnokrąg. Było tak niesamowicie zielono.  Wielki łoś, który dreptał po asfalcie, chyba też cieszył się, że nie pada.  Czas poszukać noclegu. Kolejny raz wyszło na jaw, że nie tak prosto znaleźć odrobinę płaskiej gleby na rozstawienie namiotu. Po dłuższych perturbacjach wylądowaliśmy na kempingu, a zasypiając "mordowaliśmy" się nawzajem: " Zjadłbym schabowego", "a ja kluski ziemniaczane z boczkiem i twarogiem". Wyliczanka trwała jakiś czas, aż oboje pogrążyliśmy się we śnie. Noc była cholernie zimna, a pociągi mknące co chwilę za płotem już zupełnie nie tak ciche jak "pociąg duch".   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz