Łączna liczba wyświetleń

Cabo Verde zimą 3.

Teresa to przepiękna kobieta z rewelacyjnym poczuciem humoru, jej długie, kręcone, blond włosy, dodają jej urodzie niezwykłego wdzięku, a bielutkie niczym śnieg zęby błyszczą w nieustannym uśmiechu. Nawet złoszcząc się na szaloną "współlokatorkę" potrafi się uśmiać z byle czego.
Viktoria za to jest młodziutką, pełną uroku osóbką. Niezwykle życzliwa, wrażliwa i dobra dziewuszka z podejściem do życia, które sprawia wrażenie jakby była na nieustającym haju. Nie mogę nie wspomnieć o jej obłędnej figurze! Adrian z kolei, to energetyczny, sprytny chłopak wyjątkowo czuły na powab nastoletnich paniąt. :) Zawsze wiedziałam, że Ślązacy to spoko ludzie. ci z Zagłębia też nie najgorsi.

















Następnego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie miasta Santa Maria. Niewiele jednak było tam do zobaczenia. Miasteczko niewielkie, żyjące z turystów. Zapełnione wszechobecnymi straganami i sklepikami. Sama zabudowa architektoniczna to głównie bogate hotele i domki przypominające raczej nasze polskie garaże niż budynki mieszkalne. Co chwilę zaczepiał nas jakiś przyjezdny emigrant  z Afryki szukający szczęścia i naiwnych klientów, którzy mają dużo forsy do wydania. Jeśli zaś chodzi o miejscowych, hasło no stress jest obecne na potęgę. Czekają spokojnie, aż ktoś podejdzie, nie nagabują, po prostu siedzą i obserwują . Gdy ktoś o coś pyta, wtedy tak, wtedy są dla klientów. Przyznam, że nie jest łatwo oprzeć się oryginalnym pamiątkom, wszystko kolorowe i lśniące w słońcu, żadnych chińskich mieczy świetlnych i ciupag. Króluje rękodzieło i miejscowe wyroby.

Spacer brzegiem oceanu, był wyjątkowo miły. Fale delikatnie obmywały złoty piasek, chociaż czasem jakby zezłoszczone sięgały dalej i dalej na plażę chcąc zalać leniwych turystów. Wiatr smyrał nasze ciała delikatnie, dając wytchnienie od palącego słońca.
Mnogość wychudzonych, acz radosnych psiaków, w dodatku wszystkich jakby odbitych od kalki, nie dawała mi spokoju. Ziółek co chwilę krzyczał: "Zostaw go! Idziemy!", ale jak tu nie pogłaskać takiego sympatycznego pyska? Jeden z nich ewidentnie chciał się z nami zaprzyjaźnić. Całą drogę do hotelu podążał za nami. Próbowałam zgubić go w wodzie, ale skubaniec nie dał się. Co więcej przysiadał gdzieś co jakiś czas, dając nam złudzenie, że sobie poszedł po czym znów pojawiał się nie wiadomo skąd.  Po chwili spostrzegliśmy, że czworonogi są już dwa i dziarsko spacerują z nami na kolację. Gdyby nie ogrodzenie, myślę, że wlazłyby z nami do samolotu. :)   

Tego dnia nabyliśmy też wycieczkę objazdową u miejscowego Borysa Biedronki. Dzień wcześniej usłyszeliśmy o nim od jednego z naszych. Cena znacznie mniejsza niż w ofercie Itaki, no i miała w ofercie obserwowanie rekinów!

Czas mijał przyjemnie i powoli, sączyliśmy drinki z palemką rozgrywając partyjki makao, gdy nagle podeszła do nas znajoma para. Ola i Mateusz zwany Misiem. Niezwykle sympatyczna, zakochana para. Inteligentni i serdeczni. A gdy okazało się, że Ola też jest nauczycielką popłynęłyśmy w temacie jak stara, chwiejna łódka w drodze do wodospadu. :) Od słowa do słowa i spędziliśmy cały wieczór gaworząc i ucząc ich naszej, już lekko oklepanej karcianej gry, a przyświecał nam ogromny księżyc w pełni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz