W nocy przepychaliśmy się z Ziółkiem walcząc o miejsce na materacu, w rezultacie, któreś z nas spało na zimnej ziemi. Rano nie obyło się bez dyskusji, kto kogo spychał z wąskiego, prowizorycznego łóżeczka.
Marta ciągle dopytywała kiedy w końcu wstaniemy, a kiedy podnieśliśmy zziębnięte tyłki by wstać, przybiegła do nas radośnie. Nastąpiła kontynuacja rozmów przy kilku kubkach gorącej kawy. Pomimo, że pogoda dopisywała w dzień, wieczory, noce i ranki nieustannie przypominały, że wakacje spędzamy w Polsce.
Nasz wyjazd opóźniał się w bardzo sympatycznej atmosferze. Krysia pomagała mi w złożeniu namiotu, podczas gdy Łukasz się kąpał, a jej mąż zabrał dzieciaki nad rzekę. Rozprawiałyśmy o typowo kobiecych sprawach, nie mogąc przestać. Dopiero Maciek uświadomił mojej rozmówczyni, że tego dnia też mieli wyjechać, a ona zamiast korzystać ze słońca gada i gada. :)
Oczywiście wyjeżdżaliśmy podczas największego wzrostu temperatury. Pożegnaliśmy wszystkich obozowiczów, a naszej zaprzyjaźnionej katowickiej rodzince pomachaliśmy przejeżdżając przez malutki most. Uśmiechy od ucha do ucha i w drogę.
Tego dnia zmierzaliśmy w ukochane Tatry, bardzo długo nie odwiedzaliśmy tych rejonów, więc radość z tego faktu gotowała się w naszych serduszkach kipiąc błyszczącymi oczami i szerokim bananem na twarzy. Przejazd przez Bielsko Białą i Żywiec nas porządnie zmęczył - gorąco, korki, duży ruch i cuchnące spaliny. O jeżu mój kolczasty... . Mały postój przed supermarketem przywrócił siły. Mąż mój zaopatrzył nas w apteczki, gdyż część trasy mieliśmy przejechać przez Słowację. Przy okazji zakupił też cudownie zimne LODY. Smakowały obłędnie dobrze.
Kiedy naszym oczom ukazała się panorama Tatr, a ilość zakrętów przybrała na ilości, czuliśmy się jak w niebie. Delikatne, białe obłoki, zielone hale pełne owieczek i szare lecz majestatyczne góry. Piękna nasza Polska cała! Zwolniliśmy i bujając się na licznych winklach, poczuliśmy jak bardzo można tęsknić za miejscem, które się kocha i jak dobrze czuje się człowiek, gdy w to miejsce wraca.
Ogłupieni widokami, zboczyliśmy z trasy nie wiadomo kiedy. Zatrzymaliśmy się i siedliśmy nieopodal remizy strażackiej w miejscowości Suche, by zdjąć kaski i rozprostować nogi. Znikąd pojawił się młody kompletnie, nawalony góral. Usiadł obok nas bredząc coś pod nosem. Usłyszał nazwę Małe Ciche i momentalnie zaczął tłumaczyć nam kierunek jazdy. Chwilę później usłyszałam jak podrywają pijani górale... "Ale ty ładno jesteś, jakbyś ty miała ze dwa roki mni to bym się tobą zaopiekował. ( chwila na pokiwanie się w alkoholowym transie) Jak bym cię przewiózł samochodem, to na pewno by ci się spodobało." Łukasz zaczął protestować, ale chłopak kontynuował nie zważając na oburzenie mojego męża. Młody zmienił nagle temat mówiąc: " Żem się ostatnio na motorze wydupcył" i pokazywał swe rany cięte i szarpane. Biadolił również o swoim pracodawcy oszuście, a my baaaaardzo szybko zaczęliśmy uciekać. ;)
Na miejscu docelowym spodziewaliśmy się tłumów, ale zaraz zaraz ...przecież to już koniec wakacji, dlatego takie pustki. Krążyliśmy jeszcze po prawie bezludnym miasteczku w poszukiwaniu noclegu. Zapowiadano załamanie pogody w związku z tym teraz szukaliśmy pokoju z pięknym widokiem. Wspinaliśmy się powoli pod górę mijając kilka znaków informujących o wolnych miejscach, ale ciągle byliśmy za nisko. Nagle skończyła nam się wąziutka droga. Cholera jak ja mam tu zawrócić?!
Motocykl zjeżdża, bo stopień nachylenia duży, a mnie brakuje już siły. Łukasz zwinnie wywinął na wyłożonym kostką podwórku, a ja stałam jak ostatni mongoł w miejscu. Zebrałam się w sobie i spróbowałam tego co Ziółek. Jak grom z jasnego nieba, z ślicznego domku wypadł wprost na mnie, tym razem stary, nawalony góral bardzo konkretnie wyrażając swoje niezadowolenie, z naszej obecności na jego podjeździe. Stanęłam jak wryta.
Starałam się Pana jakoś przeprosić, tłumacząc się moją nieumiejętnością, ale otumaniony alkoholem nie przyjmował do wiadomości absolutnie żadnych wyjaśnień. Bałam się, że podejdzie i mnie przewróci, poza tym przez jego krzyki straciłam wszelką motywacje do podjęcia próby bezpiecznego zjazdu z tego wzniesienia.
Poirytowany moją bezradnością Łukasz, zeskoczył ze swojego Trampka i natychmiast wyratował mnie z opresji. Nie cierpię kiedy ktoś jest chamskim gburem, rozumiem, że facet mógł się zdenerwować. OK, ale gdy ktoś się kaja, przeprasza i chce szybko naprawić błąd powinno się być człowiekiem. Do oczu napłynęły mi łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz