"Życie pisze różne scenariusze." - to zdanie usłyszałam kiedyś od jednej z moich klientek. Teraz już wiem, co dokładnie miała na myśli. Otóż piszę do Was z zupełnie innej rzeczywistości. Nowej, niezwykłej i pełnej odkryć, nie tylko tych przyrodniczych.
Długo zastanawiałam się, czy kontynuować moje wywody o wspaniałości stanu bycia w podróży. Czy pisać tu, czy też zacząć na świeżo, tworząc innego bloga. Po namowach przyjaciół, będę dalej snuć mą historię tutaj.
Nie miałam wystarczająco odwagi, by opisać moją krótką, zeszłoroczną objazdówkę po Roztoczu, Bieszczadach i Tatrach. Bałam się jak diabli, nie tylko niebezpieczeństw, a tego, że sama nie podołam fizycznie. Że na bank, gdzieś na krętej trasie zaliczę epicką glebę i niedźwiedzie będą pomagały podnieść motocykl, a skuszone zapachem połamanych kończyn ... odgryzą je i póóóójdą, w las. Mimo wielu lęków, wystartowałam objuczona w wypożyczone sprzęty, i ...och losie... Jak słodka to była przejażdżka! Okazało się bowiem, że samotna wyprawa jest niezwykle oczyszczająca. Pierwszy taki urlop pokazał mi, że wszystko można inaczej. Pięknie, spokojnie, pysznie, towarzysko, przygodowo, radośnie i ciekawie, bez niepotrzebnych napięć i nieporozumień. Cóż, ciężko pokłócić się z samym sobą. :)
Dzięki temu, byłam ja, Trampek i droga. Wrzucam po prostu film.
https://youtu.be/6wfOkImYY80
A co dalej? Otóż nadszedł kolejny sezon, i ochota na więcej. Z nieba spadł mi najwspanialszy kuzyn świata (Krzysiu ściskam), który ogarnął Trampeczka do jazdy. Mnóstwo wyrzeczeń i odkładania hajsu, by nie pożyczać, a mieć swoje fanty. Codziennie ochoczo odbieram je z paczkomatu (no gwiazdka kufa w sierpniu!!!) A jaka trasa zapytacie? Noooo, na Santiago nie uzbierałam ;-) Ale siedzę właśnie przed mapą, Pat Metheny gra mi do prawego uszka i zdecydowanie wiem, od czego zacznę! Lewa w górę. Nadciągam.😎