Łączna liczba wyświetleń

środa, 18 października 2017

Deszczem w oko - i po Skandynawii - 26




Oboje dygotaliśmy z zimna. Ekspresowo zdjęliśmy mokre rzeczy, z których można było wyżymać, a potem biegusiem pod gorący prysznic. Byliśmy również niewyobrażalnie głodni, więc po udanej akcji kąpiel, Ziółek smyrnął jeszcze po zapasy do pobliskiego sklepu. Zamarzyliśmy o jajku sadzonym, gotowanych ziemniakach z koperkiem i mizerii.  Ponieważ na Litwie ceny znacznie bardziej przyjazne Polakowi, Łukasz zakupił jeszcze baterię litewskiego piwka, a na deser ciasta i ciasteczka. Iście po szlachecku. :P Niezaprzeczalnie dziś na zwiedzanie nie pójdziemy, chociaż marzyło mi się zobaczyć Wilno nocą, może kiedy indziej.... . Tamtego wieczora lało i siąpiło na zmianę. Gęste, ołowiane chmury wisiały bardzo nisko zakrywając kompletnie znajdującą się obok kempingu Wieżę Dunaju. Jest ona jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli stolicy. Ma jakieś 250 metrów, a dwie windy błyskawicznie wiozą na górę do obrotowej restauracji widokowej. Tego dnia stanowczo nie zarobili. 

Wieczór minął szybko i przyjemnie. Leżeliśmy czyści w pachnących świeżością łóżeczkach, z pełnymi brzuchami. Graliśmy w makao, warcaby, gry słowne i inne różne takie. ;) W cieple i "aromacie" schnących na grzejniku butów, zasypialiśmy z nadzieją, że następnego dnia pogoda będzie łaskawsza.   

Ku naszej radości była. Pojechaliśmy Ziółkowym Trampkiem, którego zostawiliśmy na jednym z licznych parkingów dla motocyklistów w samym centrum. Weszliśmy do punktu informacyjnego po mapkę i rozpoczęliśmy spacer po starym mieście. Zakochałam się w Wilnie. Jest po prostu piękne. Bardzo dużo w nim polskości, wszędzie widać napisy w naszym języku, a sklepach królują nasze produkty. Jest ono przecież głównym ośrodkiem polskiej kultury i nauki na Litwie, działają tam m.in. Polskie Studio Teatralne, Fundacja Kultury Polskiej, Stowarzyszenie Naukowców Polaków Litwy, Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Polaków, Uniwersytet Polski, Dom Kultury Polskiej, wydział Uniwersytetu w Białymstoku itd. Wiele osób twierdziło, że nas nie lubią w tym kraju, z wielu powodów, głownie historycznych. My jednak nic takiego nie odczuliśmy. No może za wyjątkiem jednego sztywnego, młodego kelnera.















Bez wątpienia jest co podziwiać, mnogość zabytków gotyckich, renesansowych, barokowych i innych jest wręcz przytłaczająca. Nie udało nam się w jeden dzień zobaczyć wszystkiego, ale byliśmy pod dużym wrażeniem Uniwersytetu Wileńskiego i wieży, na którą z trudem się wdrapałam po starych drewnianych schodach w obawie, że z nich spadnę, ale warto było! Widok oszałamiający. Poza tym weszliśmy do gotyckiego kościoła św. Anny, katedry wileńskiej, bazyliki archikatedralnej, widzieliśmy zamek dolny, cerkwie ... . Sporo tego było. Na deser zostawiliśmy sobie "Pannę Świętą co w ostrej świeci bramie", ale najpierw musieliśmy coś zjeść, najlepiej coś regionalnego. Znaleźliśmy bardzo przyjemną knajpkę z dala od głównej ulicy i tłumów. Najedliśmy się do rozpuku. Wszystko było bardzo smaczne, acz tłuste jak diabli. Cepeliny okraszone skwarkami, domowe kiełbaski z ziemniaczkami i różnego rodzaju pierożki również polane dużą ilością tłuszczu. Nie zraziło nas to absolutnie i na deser wzięliśmy jeszcze po ciachu i dużej kawie. A co!

Ciężko się szło po takim obżarstwie, ale dodreptaliśmy w końcu do Bramy Miednickiej. Wyciszyliśmy się w kościele, akurat trafiliśmy na mszę w języku polskim. Później wleźliśmy schodami przed oblicze jednego z najsłynniejszych obrazów Matki Bożej. Klęknęliśmy, podziękowaliśmy  za bezpieczną podróż, zrobiliśmy z ukrycia kilka fotek i ruszyliśmy dalej. Nie mogłam stamtąd odjechać, nie zakupiwszy dla mojej Babci obrazka z świętym wizerunkiem. Wstąpiliśmy do sklepu z pamiątkami i zrobiliśmy małe zakupy, które mocno przyspieszył ... potworny ból obu brzuchów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz