Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 19 października 2017

Deszczem w oko - i po Skandynawii - 27

Zaoszczędzę Wam szczegółów naszego starcia z toaletą, niemniej tak szybko na motocyklu jeszcze znikąd nie wracaliśmy. Obżarstwo nie popłaca. :) Domyślacie się jak upłynął ten wieczór. Na szczęście zawsze mamy ze sobą w pełni wyposażoną apteczkę na takie okoliczności, więc  i dolegliwości po pewnym czasie zelżały. Tym razem również nie zobaczę Wilna nocą. :P

Zapomniałam kompletnie napisać, że w "grzybku" obok również mieszkał motocyklista. Niemiec pracujący w Chinach. Wrócił do kraju na wakacje i zrobił sobie objazdówkę. Był sympatyczny, ale jakiś dziwny jak dla mnie. Pilnuję się, by nie oceniać książki po okładce, ale coś mi w zawodniku ewidentnie nie leżało. Zresztą on też unikał mnie jak ognia i wolał pogadać tylko z moim Małżonkiem. Spoko. I on i my pakowaliśmy się następnego dnia o tej samej porze. Niemiec miał jeszcze pojechać na Czechy, my tego dnia wracaliśmy do naszej kochanej Polszy. Nagle w ferworze walki z tobołkami, na kemping wjechał ogromny, stary jeep przerobiony na kampera. Koreańczycy zrobili sobie Europe Asia Trip. Zaszokowali wszystkich wtaczając się na pole namiotowe z uśmiechami od ucha do ucha. Podobno nie mogli jechać przez Chiny więc dygali dookoła. Szacuneczek.

Mknęliśmy przez Litwę dość szybko, uważając na szalonych kierowców i ukryte radiowozy. Krajobraz utopiony w chmurach był już prawie identyczny jak w naszym kraju, jeszcze tylko reklamy w jakimś nie naszym języku, ale to kwestia czasu. Coraz mocniejsze stawało się uczucie żalu wymieszanego z tęsknotą. Miks nabierał mocy z każdym kilometrem. Żeby ukoronować nasz wyjazd z tego kraju oczywiście musiało się rozpadać i to tak potwornie, że w butach mieliśmy bagno. Przeczekaliśmy największy opad na nieco zmaltretowanej stacji benzynowej, gdzie spomiędzy łączeń dachówki wartkim strumieniem lała się woda. Rozległe kałuże grały nam pożegnalną symfonię o uderzających o nie, pełnych i silnych kropliskach deszczu. Gigantyczne bąble na wszechobecnym bajorze zdawały się być perpetuum mobile i zaczynały sprawiać wrażenie, że czeka nas dodatkowy nocleg. Kupiliśmy więc sobie na pociechę jakieś słodycze, by umilić ciągnące się chwile oczekiwania.



Przestało! Podzidowaliśmy jak szaleńcy ku granicy. Wyszło cudowne słońce, które z całych sił próbowało wysuszyć nasz dobytek. Nagle naszym oczom ukazała się tablica informacyjna, że oto wjeżdżamy do Ojczyzny. Babką być to jednak czasem jest kalectwo... poryczałam się jak głupia. Czułam jakby w kraju nie było mnie przynajmniej rok, tęskniłam za dziurawymi drogami, niedzielnymi kierowcami, za piratami drogowymi, nawet za parówami z Orlenu tęskniłam. O ważniejszych w naszym życiu ludziach i rzeczach już nie wspominając. Zrobiliśmy foty i z błogim uśmiechem ruszyliśmy mazurska ziemią do Wizny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz