Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 17 października 2017

Deszczem w oko - i po Skandynawii - 25







Niefortunny zjazd okazał się być przepięknym zakątkiem nad Zatoką Ryską. Pogoda średnio zachęcała do kąpieli, ale Ukraińcy, z którymi co chwilę splatały się nasze drogi skorzystali z okazji. My za to siedliśmy na niewielkiej wydmie i podziwialiśmy krajobraz jakże odmienny od dotychczasowego. Żadnych gór, skał i mchu, jedynie bezkresna woda Bałtyku i miękki piasek. Zamyśliłam się głęboko. Dopiero stanowcze: "Zbieramy się", wyrwało mnie z otchłani myśli.

Pomysł o wspólnym noclegu z motocyklistami poznanymi na promie padł. W 'naszym' zaprzyjaźnionym hotelu nie było już miejsc, oni również mieli kłopot ze znalezieniem zakwaterowania i odbili do innego miasta. Otóż w Rydze odbywały się jakieś zawody rowerowe i tłumy ściągnęły do stolicy, by móc podziwiać kolarskie akrobacje, tym samym pozbawiając nas miejsca na sen. Ciuchy wilgotne, buty przemoczone, a wizja miękkiego posłania znacznie się oddaliła.

Wylądowaliśmy w lesie. Mojego Męża przez większość wyjazdu korciła mała siekierka przymocowana do jego Trampka. Od początku wyprawy słyszałam o ognisku. Mnie jednak przerażała kwota kary jaką w razie wyjątkowego pecha mogliśmy dostać w Norwegii, więc dopiero tu, w Łotewskim lesie odrobinę wyluzowałam. Był to również dobry pomysł ze względu na nasze przesiąknięte deszczem ubrania. Tak oto, po raz kolejny w towarzystwie komarów, spędziliśmy miły wieczór przy cieple i blasku płomieni. Przez chwilę miałam stracha, bo zaczął palić się mech wokół naszego paleniska, ale Ziółek niczym Rambo wyskoczył z saperką na ratunek dobytku i rozpoczął okopywanie, podczas którego niewielka łopatka uległa zniszczeniu. Chińskie badziewie. :P 
ps. podobno w tym samym czasie, Łotwa walczyła z ogromnymi pożarami lasów, nie mamy z tym nic wspólnego ... . :) 

Poranek nie wróżył słonecznego dnia, nisko zawieszone chmury mówiły nam wprost, że dziś też sucho nie będzie. Żadna nowość. Czarna, mocna kawa, zwijanie tobołków i w drogę. Tym razem mieliśmy do przejechania niewiele, jakieś 300 kilometrów. Powiedziałam, że nie wracam do domu nie zobaczywszy Wilna. Łukasz miał okazję kilkukrotnie widzieć to piękne miasto podczas męskich wypraw motocyklowych. Mnie się nigdy okazja nie trafiła więc będąc tak blisko celu, grzechem byłoby odpuścić. "Litwo... ojczyzno moja." Nie przechadzać się uliczkami, po których stąpał Mickiewicz?! 

Na wileński kemping dojechaliśmy spokojnie, bez większych perypetii. Niestety ulewa, którą po drodze dostaliśmy, do reszty wycieńczyła nasze ciałka. Na szczęście był jeden wolny domek z grzejnikiem! Cholernie mi zimno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz