Łączna liczba wyświetleń

środa, 11 października 2017

Deszczem w oko - i po Skandynawii - 23

Umęczeni dreptaniem po stolicy, postanowiliśmy spróbować fińskich specjałów. Marzył nam się jakiś kawał mięsa z renifera i nadzwyczaj pyszny deser. Okazało się jednak, że nie tak prosto znaleźć knajpę serwującą regionalne przysmaki. Wszechobecne burgerownie i inne fast foody skutecznie przyćmiły tradycyjne restauracje, długo błąkaliśmy się w poszukiwaniach. Trafiliśmy do pubu, na którego reklamie błędnie informowano, że: "piwo, przekąski, knajpa". Były tylko dwie pierwsze specjalności. Chociaż atmosfera miejsca bardzo przypadła mi do gustu, byliśmy głodni jak diabli i zrezygnowani ruszyliśmy dalej w kierunku metra. Tuż przy dworcu stał dość duży budynek z ... czeskim żarciem. Podzielona na trzy strefy knajpka ( weranda, pub i restauracja) zachęciła nas do wejścia i spałaszowania czegoś pysznego. Mój gulasz był wyborny, niestety trzy malutkie smętne knedliki już mniej, ryba Ziółka też nie powaliła na glebę pod wpływem doznań smakowych. Ciasto, które zamówiłam na deser potwornie słodkie, ale zjadłam je w mgnieniu oka, dziwiąc się, bo w sumie nie przepadam za słodyczami. Chociaż lokal czeski, to można było skosztować fińskiego piwa, tak też uczyniliśmy. Dobre.





Następnego dnia przyszedł czas, by pożegnać się z półwyspem skandynawskim. Zbieraliśmy się na prom spoglądając w kierunku zachmurzonego nieba. "Jak nic znów lunie."- pomyślałam w duchu. Oddalając się od kempingu dopadły nas niewielkie krople deszczu, a dojeżdżając do portu już porządnie siąpiło. Staliśmy grzecznie w kolejce moknąc. Nagle, podbiegł do nas Polak,: "Chodźcie mam busa, co będziecie mokli, to jeszcze potrwa." Adam, motocyklista i mechanik, pracujący w Finlandii od wielu lat cieszył się, że może pogadać chwilę ze swojakami. Opowiadał nam o mentalności Finów, o tym jak trudno zdobyć ich zaufanie, ale też ile mają dobrych cech. Przez ten krótki czas snuł opowieść swojego życia, a my słuchaliśmy w ciepłym aucie  jak zaczarowani. Czas oczekiwania upłynął szybko i trzeba było wsadzić tyłki na Trampki. A tuż obok nas dwie pary kolejnych motocyklistów. Niemiec na BMW ze swoim ślicznym, blond plecaczkiem i para Polaków. Równie ładnych i jakże sympatycznych. 

Po zaparkowaniu i przypięciu pasami motocykli, wjechaliśmy windą na górny pokład. Usiedliśmy na zewnątrz, by podziwiać panoramę Helsinek, cyknęliśmy kilka fotek i rozpoczęliśmy kolejną konwersację z "naszymi". Muszę przyznać, że odrobinę zazdrościłam dziewczynie, że jest taka czysta, w makijażu i z pomalowanymi paznokciami. Nas jednak nie było stać na hotelowe luksusy, więc wyglądaliśmy jak dwa polskie menele. A co tam, nie to jest przecież istotne.  :D Dzieliliśmy się wrażeniami z naszych podróży, relacjonowaliśmy ze szczegółami wszystkie przygody, a para odwdzięczała się tym samym. Poczęstowali nas pyszną czekoladą z wiśniami ( moja ulubiona ). Na chwilę wspólna debata rozdzieliła się na damsko - męski obóz, ale później znów wróciła na te same tory, a później odszukał i dołączył do nas Adam z busa.

Interesująca było też dotarcie do toalety. Zanim ją jednak odszukałam, musiałam przecisnąć się przez masę pijanych ludzi. Dwie godziny podróży dla niektórych okazały się być zbyt długie, aby nie obalić flaszeczki. Niektórzy spali już na podłodze, inni na barze ... . Była 10 rano. Matko i córko, co za targowisko próżności. Panowie zalani w trupa, panie odstrojone jakby płynęły co najmniej Titanikiem. Gdzie ja w ogóle jestem?! Na każdym piętrze, w innym kącie wielkiej sali, grały po trzy zespoły lub artyści solo. Muzyka i hałas roześmianych libacji tworzyły koszmarną kakofonię, więc biegusiem wracałam na spokojny "podkład słoneczny". Musiałam tylko pamiętać, by nie spoglądać w okno, gdyż wiązało się to z niebezpieczeństwem oddania "kolorowego" śniadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz