Oszołomieni piękną scenerią, całodziennym upałem i chwilowym poszukiwaniem noclegu, trafiliśmy na ogromny kemping w pobliżu Bolkowa. Przy szlabanie wjazdowym nie było nikogo. W pobliskiej recepcji również świeciło pustkami. Na ogromnym banerze jednak, widniał numer telefonu i ...potworne ceny. Po szybkich rachunkach okazało się, że za rozbicie namiotu i zaparkowanie dwóch motocykli na jedną noc trzeba było zapłacić, o zgrozo, 54 złote.
Po krótkich telefonicznych pertraktacjach cena nieco zelżała. Właściciel, mieszkający w zasadzie w środku pola namiotowego, przyjechał do nas i busem zabrał nas na przejażdżkę po swoim wielkim terenie. Rzeczywiście wyjątkowo zadbane miejsce, podzielone na strefy z kilkoma sanitariatami i licznymi atrakcjami, włącznie z masażysta, spa i zumbą. Nic dziwnego, że cena kosmiczna.
Postanowiliśmy zostać, poza tym i tak nigdzie w pobliżu nie było innego kempingu. Meldując się, Pan opowiedział nam trochę swojej historii życia, o tym jak pracował w Holandii na obozowiskach, w marinie obsługując gości. Ile się nauczył, i że postanowił spróbować swoich sił rozkręcając swój biznes w Polsce. Nie ukrywał, że nastawiony jest głównie na zagranicznych turystów.
W międzyczasie, do recepcji zaszedł mały, smutny Holender, pomamrotał coś po swojemu, a Właściciel wyciągnął ze schowka maszynę do waty cukrowej. Ponieważ dzieciak dzień wcześniej skręcił sobie rękę i dzielnie wytrzymywał z tą niedogodnością, bez płaczu, krzyków i lamentów, Pan obiecał mu w nagrodę watę cukrową. :) Młody pognał radośnie w dal, gdy otrzymał obiecaną słodycz. Pan spojrzał na mnie badawczo: " Pani tez się skusi, co?!" Gość kupił mnie tą watą, no kupił mnie. Z uśmiechem podał mi ukręcony, biały kłębek, a ja równie ochoczo pochłonęłam cukrowe delicje.
Ponieważ zrobiło się późno, a nie mieliśmy nic na kolację, Łukasz popędził do "Biedry", a ja rozstawiałam namiot. Godzinę później, spaliśmy smacznie jak dwa susły.
Dopiero rankiem dwa brudaski poszły się umyć. Prysznice i toalety były niewyobrażalnie czyste, nawet odświeżacz do powietrza na wypadek "dwójeczki". Aż przyjemnie było zażyć kąpieli w takich warunkach. Zero grzyba na suficie, podłoga, umywalki i toalety czyściutkie.
Przed śniadaniem Właściciel podjechał do nas i zapytał czy czegoś nam nie trzeba, bo właśnie jedzie do sklepu. Chociaż byliśmy już zaopatrzeni, to naprawdę miło z Jego strony.
Podczas posiłku towarzyszyła nam cisza i ciemnoruda wiewiórka przebiegająca co chwilę obok naszego małego obozu.
Tym razem serdelki na gorąco :) zawsze to jakaś różnorodność.
Tego dnia, nie wiedzieliśmy jeszcze, ile nas czeka atrakcji. Ponieważ słońce zaczynało dawać się we znaki, czym prędzej odpaliliśmy motocykle i ruszyliśmy w stronę widocznych na wzniesieniu ruin zamku w Świnach.
Piękna budowla, niestety kompletnie zaniedbana, opuszczona, a wszelkie wejścia zabite deskami lub zamurowane. Szkoda. Spostrzegliśmy niepozorny znak na punkt widokowy, bez zastanowienia wystartowaliśmy w stronę lasu. Po krótkiej przechadzce raczej zarośniętym szlakiem, naszym oczom nie ukazał się las....krzyży :), tylko landszaft okolicy. Panorama gór Kaczawskich i zamek w Bolkowie. Usiedliśmy na troszkę, by ciut się zamyślić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz