Trasa przebiegała przez w miarę spokojne, wiejskie, lekko kręte drogi. Żniwa obnażyły w tamtym rejonie dziwną krwistoczerwoną ziemię, poukładaną w smutne pasy. Kontrastowała jednak pięknie z łąkami o przygasłej zieleni i mocno grzejącym słońcem. Kasztanowce, których powiędłe, pokurczone liście już od dawna dawały znać, że nadchodzi jesień, salutowały nam, gdy przejeżdżaliśmy obok. Nie opuszczał nas również boski, wszechobecny zapach świeżo ściętego siana.
Dojechawszy na parking, zamku w ogóle nie było widać. :) Człowiek przyjechał, to wejdzie i zobaczy. W sumie, takie było założenie wyjazdu - zamki polskie. Stwierdziliśmy, że nie zwiedzić w tej podróży najsłynniejszego z nich to dyshonor, więc przebraliśmy się i ochoczo powędrowaliśmy przez piękny park.
Ludzi co nie miara, fakt.
Początkowo zniechęceni wysoką ceną, nie spodziewaliśmy się w środku cudów. Założyliśmy, że zupełnie jak inne zamki w Polsce, został do cna ogołocony ze wszystkiego co możliwe. W sumie nie pomyliliśmy się wiele, jednak przechadzając się po korytarzach, którymi stąpał Hitler, poczuliśmy na ciele przebiegające w górę i dół ciarki. Pierwsze pomieszczenia wystawione na widok publiczny utwierdziły nas w przekonaniu, że niepotrzebnie wydaliśmy kasę. Jednakże w miarę upływu czasu, robiło się coraz ciekawiej. Obłędna wręcz, Sala Maksymiliana, raziła w oczy złotymi zdobieniami. Salon Zielony, Barokowy, Chiński, Salon Gier i w końcu Salon Biały, każdy z nich przyciągał oko, w każdym znajdowało się coś ciekawego. Nie było tego tak wiele jak w czeskim Frydlancie, ale może dzięki temu byliśmy w stanie dostrzec wszystkie misternie wykonane dekoracje.
Szał poznawania Zamku Książ na dobre rozbujał się na urokliwych tarasach. Zadbane kwiaty i równiutko przystrzyżona trawa, nie pozostawiały wątpliwości jak bardzo dba się o to miejsce. Niezwykłe fontanny, wspaniałe rzeźby, kamienne balustrady. Można było zauważyć elementy symetrycznego i poukładanego stylu francuskiego, ale w większości dominował tu romantyczny, naturalny, angielski charakter, wniesiony tu przez księżną Daisy. Potwornie żałowałam, że nie przyjechaliśmy wiosną, podobną kwitną tu niezliczone ilości, różnorakich tulipanów o niesamowicie nasyconych barwach. Taras zachodni zupełnie rozwiał nasze wątpliwości dotyczące odwiedzenia tego miejsca. Rewelacja! Cała fasada budowli widoczna w swej okazałości, porośnięta bluszczem. Przysiedliśmy na chwilkę w cieniu. Teraz mogę zdecydowanie przyznać, że warto tam być!
Na odchodne podreptaliśmy jeszcze na punkt widokowy, no bajka.
Bilet obejmował również wejście do palmiarni, ale my zmęczeni i głodni siedliśmy na parkingu przy naszych motocyklach. Zjedliśmy śniadaniowe resztki, by nie opaść z sił i dumaliśmy: pojechać do tej palmiarni czy nie? Nie pojechaliśmy. Podobno błąd. Może na wiosnę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz