Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 sierpnia 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 5

















Słoneczny poranek nakręcił w nas pozytywną energię. Pobiegliśmy z kawą na skarpę, ja dodatkowo ze śpiworem, bo chociaż słonko świeciło to wiatr do najprzyjemniejszych nie należał. Zastanawialiśmy się czy nie odwiedzić moich dawnych uczniów, którzy zaprosili nas do siebie. Niestety ich miejsce zamieszkania okazało się być kompletnie nie po drodze. Ech... a już cieszyłam się, że zobaczę ich od lat nie widziane, zawsze uśmiechnięte buzie.  

Serca pospieszały nas, by wsiąść na motocykle i ruszyć dalej, ale wzrok pragnął się jeszcze napawać obecnym widokiem. Chciał, nie chciał, czas na zbieranie bagaży i w drogę, tym bardziej, że NIE leje. ;) Obraliśmy sobie za cel dojechanie do największej atrakcji Norwegii: półki skalnej, zawieszonej ponad 600 metrów nad fiordem, Preikestolen. 
Lekko zawiedziona, bo kawałek trasy znów spędziliśmy poruszając się autostradą, ale później wsiedliśmy na prom, co ponad wszelką wątpliwość nie spodobało się mojemu żołądkowi. Szczęśliwie podróż trwała krótko. Zaczęło się. Znacie taką starą opowieść? " Gdy Anglik widzi coś pięknego mówi: How beautiful!, Rosjanin: Как красиво!, Francuz: Quelle beauté!, a Polak? Polak krzyknie: " O k**wa!" W tym kraju moi mili nie da się inaczej, wierzcie, że użyłam tego haniebnego zwrotu miliardy razy.  

Wysokie, skaliste góry, u stóp których spokojnie kołysała się szmaragdowa woda. Tysiące małych wysepek, a na nich tylko mech, pojedyncze drzewko i stada mew. Czasem, gdy mini archipelag był nieco większy można było dostrzec ukryty domek, do którego jedynym możliwym sposobem dostania się była oczywiście łódka. Po drodze zatrzymaliśmy się przy wodospadzie, aby rozprostować nogi. W dali sunęła cienka biała nitka, nawet szemrał. " Wow" pomyślałam, "jest dużo większy niż te nasze małe, polskie pseudowodospady". Z perspektywy czasu śmiać mi się chce z mojego zachwytu, bo przez następny tydzień takich właśnie i dużo ładniejszych wodospadów mijaliśmy setki.    :D

Przez przypadek udało nam się również zobaczyć średniowieczny, chrześcijański, drewniany kościół. Niestety nie mogliśmy wejść do środka, bo godzina późna. Zrobiliśmy jednak masę fotek i przysiedliśmy na chwilę, aby się zadumać. Miejsce chociaż pełne turystów, którzy jak my nie zdążyli na godziny otwarcia, miało jakiś dziwny spokój. Nie pozwalał on odejść szybko i w pośpiechu do następnych atrakcji, przyciągał pupy na ławki i kazał siedzieć, aż naładujemy bateryjki.

Nie daliśmy rady dojechać do założonego celu, mnóstwo czasu spędziliśmy na zatrzymywaniu się i podziwianiu dolinek, fiordów ( których nazw nawet nie potrafię napisać) i innych cudów natury, więc i czas szybko uciekał. Nocleg do którego trafiliśmy tego dnia był pusty, nikogo w zasięgu wzorku no może poza dzikimi królikami.  To niezwykła zaleta Norwegów: ufni do granic. Który Polak zostawi swój interes bez żadnego nadzoru na pożarcie złodziejom i wandalom? Żaden. Fakt, że wspomnianych zbrodniczych wykroczeń w zasadzie się tam nie spotyka. Rozstawiliśmy namiot po środku baśniowego biwaku, zapłacimy rano. 
 Chatki z mchowymi dachami sprawiały wrażenie, że za chwilę wyjdzie z nich elf, trol bądź inne stworzenie. Nieopodal mocno śpiewał rwący potok, poza tym cudna, wszechogarniająca cisza... .

Szykując kolację zaczepił mnie jakiś koleś pytając o mojego Trampka, że niby też motocyklista, że niby wszystko ma ... oprócz motocykla itd, itp. Od słowa do słowa i spędziliśmy długie godziny z Lilianą i Danem.  Ciekawa para. Baristka i mechanik samochodowy, Bułgarka i  Walijczyk, mieszkający na co dzień w busie w Australii, podróżują sobie teraz po Europie odwiedzając rodzinę i znajomych, w tym Polskę i przyjaciół z Dobrej (czytaj wioski położonej od naszego Zgierza kilkanaście kilometrów). :)    Fajny to był wieczór, dużo żartów międzynarodowych, opowieści z podróży, wymiana poglądów i spostrzeżeń na tematy różne.  Obgryzieni przez komary do cna, poszliśmy spać bardzo późno, poza tym zaczęło się robić napraaawdę zimno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz