Łączna liczba wyświetleń

Cabo Verde zimą 2.

Objedliśmy się jak bąki, a twarze i ciała czerwonoskórych ludzi wokół dawały nam nadzieję, że cel podróży został wybrany zgodnie z oczekiwaniami. 
Padliśmy. Szybko do hotelu, gorący prysznic i odespać tę podróż, by rano móc zawojować wyspę.
 Łóżko było tak ogromne, że mieliśmy kłopot z odszukaniem się . Jednak udało się i wtuleni w siebie zasnęliśmy w mgnieniu oka.

Spało się wyśmienicie i chociaż leń nie pozwalał mi wstać, ciekawość tego co dzieje się za zamknięta okiennicą wygrała. A tam? Chmury i wiatr. Ogarnął nas smuteczek, ale zebraliśmy się i zeszliśmy na śniadanie, a raczej na wielki kubek pachnącej kawy. Olaliśmy spotkanie z rezydentem wiedząc, że zapewne będzie chciał nam wcisnąć drogie wycieczki fakultatywne. Zamiast tego skusiliśmy się na pyszne śniadanie. 

Nie dało się nie dostrzec, że wietrzysko przegnało białe obłoczki i podreptaliśmy na obczajkę miejsca, w którym się znajdujemy.
Po wyjściu z zabudowań przywitała nas "pustynia", może nie Sahara, ale kamienie, niska, uboga roślinność, gdzieniegdzie stertki śmieci, a za horyzontem ogrom szumiącej, turkusowej wody. Im dłużej szliśmy tym bardziej nasze ciała zaczęły odczuwać, że temperatura na Sal jest znacznie wyższa niż w naszej kochanej Polszy.








Usiedliśmy na mokrym piasku słuchając bajania fal, słońce pieściło nasze buzie swoimi promieniami. "Zdaje się , że mamy styczeń." - zadziornie rzucił w moim kierunku Łukasz. Poszwendaliśmy się jeszcze odrobinkę po plaży, zbierając kolorowe muszle i podziwiając powulkaniczne pozostałości. Ileż tam było pumeksu! ;P U Ziółka w głowie zaś kołatała tylko jedna myśl: "Gdzie tu wypożyczyć motocykl, by móc poszaleć po tych przepastnych bezdrożach!"

Ten dzień przeznaczyliśmy jednak na błogie leżenie przy basenie i czytanie książek. Tak bardzo się zapomnieliśmy w lekturze, że przegapiliśmy obiad. Ponieważ do kolacji zostało jeszcze sporo czasu siedliśmy przy barze i sącząc whiskey z colą czekaliśmy rozgrywając raz po raz partyjki makao. Alkohol i słońce zadziałały błyskawicznie na mój pusty żołądeczek, dziabnęło mnie jak złoto. ;/

Po jedzeniu udaliśmy się na animacje, na których można było podziwiać lokalnych artystów w tańcu i chociaż nie mam na tym punkcie świra, trzeba przyznać,  że robili to wyjątkowo dobrze. Wysportowane sylwetki i ładne buzie, a przede wszystkim obłędne pupy ! To dopiero były twerki!
Wyspa Sal zalana była Polakami, wszędzie dało się słyszeć nasz język, a zdecydowana większość to niezwykle pozytywni ludzie z południa. Co więcej Kobitka, która pierwszego dnia denerwowała wszystkich swym ululaniem i głośnymi komentarzami, okazała się być fenomenalną, pełną pozytywnej energii osobą. Wraz z nią siedział, niezauważalny wcześniej, zestaw: Teresa, Viktoria i Adrian... .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz