Łączna liczba wyświetleń

piątek, 1 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 6












W nocy termometry wskazywały ponoć 7 stopni, moje stopy wiedziały to bez jakiegokolwiek miernika temperatury. Człowiek nie może porządnie się wyspać, kiedy zimno mu w łapki. Mogłam co prawda założyć dodatkową parę skarpet, ale kto by je znalazł. Poza tym wyjście z ugrzanego śpiworka o tej porze wydawało mi się mroźnym samobójstwem.

"Dzień dobry, zimna to była noc. Dobrze się spało? Nie zmarzliście?" Czy my dobrze słyszymy? Piękny język polski z lekkim obcym akcentem. Wnet zza tylnej ściany namiotu naszym oczom ukazał się rosły chłop, z wielkim workiem mąki, cały zresztą w niej utytłany. Otóż nasz kemping w ciągu dnia żył swoim niespiesznym tempem: atelier, galeria sztuki, sklep z pamiątkami, a po drugiej stronie budynku... "przydomowa" piekarnia, w której pracował Pan Litwin. To właśnie on zagadnął do nas tamtego ranka. Niestety był mocno zapracowany, więc i na dłuższe rozmowy nie miał czasu.  

W miarę upływu godzin pojawiła się też Liliana i Dan. Domek, który miał być luksusowym ukoronowaniem ich wyjazdu okazał się być zbyt zimny i w środku nocy przenieśli się z powrotem do auta. Ponieważ kończyli już swoją podróż, a miejsca mieli niewiele, uraczyli nas ... słoikami z polskim żarciem. I z tego miejsca gorąco im dziękuję, gdyż te oto dwa niepozorne weki uratowały nam później tyłki.

Wszystko miło i fajnie, ale trzeba ruszać. Góry czekają! Przeprawialiśmy się przez obszar Frafjordheiane. Pustkowie, jedna droga, i turyści wystający przez okna kamperów trzymający aparaty fotograficzne, smartfony i tablety. Nie dość, że trasa dla motocyklisty wyśmienita, bo mnóstwo agrawek to jeszcze widoki nie z tej ziemi. Surowy klimat nie pozostawił nam żadnego wyboru i szybko odpaliliśmy grzane manetki, ale chłód nie przeszkodził nam w rozkoszowaniu się przepięknym pejzażem. Co chwilę wychodzące zza chmur słońce podkreślało ośnieżone szczyty, powstałe z roztopionego śniegu jeziorka dumnie huśtały się na wietrze, a zielony, wszechobecny  mech dodawał iskry jakiegoś życia na tym bezludziu. Robi się coraz ciekawiej. Każdy wyjazd zza zakrętu oferował niespotykaną dotąd przez nas scenerię. Jak mantrę powtarzaliśmy wspomniany przeze mnie w  poprzednim poście niechlubny zwrot. :) Nie bez przyczyny Norwegię nazywają jednym z najpiękniejszych państw świata.

Zboczyliśmy z drogi, aby napić się gorącej herbaty i coś zjeść. W wielkim tipi, smutny Pan sprzedawał po kosmicznej dla nas cenie hot-dogi, hamburgery i gorące napoje. No trudno. Czekając na jedzenie nawiązaliśmy rozmowę z motocyklistami siedzącymi obok. Dwie pary Niemców nie mogły wyjść z podziwu, że śpimy w namiotach nie w hotelach. Przyznali też, że nawet dla nich ceny w tym kraju są nie do pokonania. Z nieukrywaną zazdrością patrzyłam na ich nakładki na buty, takie silikonowe cudeńka, trudne do założenia, ale na pewno nie spadały tak dramatycznie jak nasze seledynowe ciapciaki.

Po drodze mijaliśmy też kolejne wodospady, przy jednym z nich podobno można było dostrzec jak łososie śmigają na tarło pod prąd w górę strumienia. Myśmy żadnego nie widzieli. ;( Zziębnięci, bo oczywiście musiało się rozpadać dojechaliśmy na kemping nieopodal sławnego Preikestolen. 255 koron za miejsce na namiot to jakieś szaleństwo. Później okazało się, że to i tak dobra cena, gdyż Pani z recepcji nie zarejestrowała, że jesteśmy na 2 Trampkach nie na jednym. Innego noclegu tego typu nie było w okolicy, a zmuszeni byliśmy zrobić pranie. Zimno, brzydko i drogo. Cóż...bywa i tak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz