Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 stycznia 2016

Do Grecji po ratunek.









Następnego ranka Łukasz spróbował szczęścia w kolejnym warsztacie, niestety wrócił szybko z niczym, gdyż pan mechanik próbował wcisnąć mu jakiś stary gaźnik za 200 euro. Nawet nie wysłuchał co mój mąż ma do powiedzenia. Oddaliśmy się przyjemnościom, opalanie, kąpiele, jedzenie i obmyślanie kolejnych tras. Chociaż pluskanie w wodzie było dość ryzykowne, okazało się bowiem, iż w tych wodach na żer przypływają meduzy w znacznej ilości. Na szczęście wspomniana przeze mnie wcześniej wysepka, posiadała siatkę, która stanowiła nie lada barierę dla owych galaretowatych stworów. Co prawda jakieś mniejsze sztuki się przez nią przedzierały rażąc tym samym nogę pięknej sąsiadki, Rosjanki. Właściciele byli jednak wyposażeni w masę leków niwelujących działanie meduzich macek.

Czwórka młodziaków ruszyła w dalszą podróż, ale na ich miejsce na rowerach (!) przyjechała niezwykle sympatyczna polska para. Germanistka i polonista, cudowne małżeństwo rozpoczęli swoją podróż w Trieście i niespiesznie zwiedzali Europę podróżując na nieco różniących się od naszego środka transportu dwukołowcach. Zdobyli nasz szacunek i podziw nie tylko swoją pasją i wytrwałością, ale też bezpretensjonalnością i serdecznością. Oglądaliśmy ich sprzęty i patenty na upakowanie rzeczy w małej przestrzeni, opowiadaliśmy sobie nasze doświadczenia i przygody, ponarzekaliśmy sobie troszkę na nasze zawody, pośmialiśmy się z głupich pomysłów systemu edukacji, a przy okazji zajadaliśmy w tym samym czasie przepysznego arbuza.
W międzyczasie nawijaliśmy też z oldskulową rodziną Holendrów, którzy przepraszali nas za nieprzyjemne zachowanie swoich rodaków. Tyle dobrego naopowiadaliśmy im o Polsce, że zaplanowali wybrać się do nas w przyszłym roku.

Przyjemnie się tam tkwiło, ale droga nas wzywała, ileż można się opalać i nic nie robić?! Czas jechać, podziwiać i zwiedzać. Ponieważ postanowiliśmy, że jak najszybciej chcemy dotrzeć do Grecji ominął nas ogrom atrakcji. Cieszyłam się jednak, że oglądaliśmy te wszystkie pejzaże, rozległe doliny, pagórki, obszerne połacie wyschniętych rzek. Jaki świat jest piękny!

W wyjątkowo urodnym miejscu pojawiła się mała knajpka, a Ziółek mimowolnie skręcił w jej kierunku, aby zrobić postój. Skusiliśmy się na zakup chłodnego napoju, który pobudziłby nieco nasze przewody pokarmowe. Gdy tylko zdjęłam kask, jeden z siedzących na werandzie restauracyjki panów, zaczął wysyłać mi niewidzialne całusy i coś wykrzykiwać. Po wyjęciu map na stolik, dziarsko zerwał się z miejsca i przydreptał do nas, by nam coś wyjaśniać. Z racji wymienianych nazw miejscowości, zorientowaliśmy się, że chciał nam wyjaśnić drogę. Wpatrzony we mnie bezzębny, ale uśmiechnięty szeroko pan, prawił jeszcze długo i nie poddawał się, mimo że nic nie rozumieliśmy. Z opresji wybawił nas młody kelner przynoszący nasze zamówienie, zagadnął coś do Pana, ten odszedł nie w sosie, a młokos puścił tylko oko w porozumiewawczym geście. Wyraźnie chciał, żebyśmy spróbowali też specjałów z owego lokalu, lecz po obfitym śniadaniu i upale chciało nam się tylko pić. Kiedy odjeżdżaliśmy Bezzębny Pan mało nie stracił ręki, tak żywo nam nią machał, że mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz odpadnie. Unieśliśmy nasze lewe dłonie wysoko, by odwzajemnić pożegnanie i ruszyliśmy dalej.

Gjirokastra, może nieco ponure, położone na stromym stoku wzgórza, nad rzeką Drino miasto nas olśniło. Nieskończona liczba dachów i okien upchniętych gdzie się tylko da. Grafit kamiennych murów i blask brukowanych, śliskich jak diabli uliczek. Próbując dojechać do centrum pobłądziliśmy wśród krętych uliczek, a dwie małe, urocze dziewczynki próbowały nam wytłumaczyć drogę. Kiedy skręciliśmy w złą dróżkę rzuciły się pędem za nami majtając wątłymi rączkami w powietrzu. :)
Górujący nad miastem zamek, wieża zegarowa, dzielnica Partizan, stary bazar, ciągi cudnych sklepików z pamiątkami i klimatyczne knajpki. Żałowaliśmy, że tak późno wyjechaliśmy, atmosfera miasta zachęcała do dłuższych odwiedzin, a było już popołudnie. Podobno często tu pada, a ludzie w związku z tym specyficzni. Co więcej znani są ze swego skąpstwa i oszczędności, co czyni ich powodem do wielu żartów. Ciekawym faktem jest również, że mieszkańcy tej miejscowości, od kilkuset lat, kryją dachy w dokładnie taki sam sposób. Wydobywają surowce z kamieniołomu niedaleko Sarandy i tworzą rybią łuskę, nakładając na siebie kawałki płaskich kamieni. Stąd magiczna atmosfera tego miejsca, pomyślałam - młot, pot i dłuto - ciężka praca, ale efekt przykuwający wzrok od pierwszej chwili. Po dość obfitym deszczu, powietrze ożyło i my staliśmy się bardziej rześcy.

Do Greckiej granicy zostało nam 40 kilometrów, ucieszyłam się z tej wieści, widziałam jak Łukasz się męczy na ciągle niezadowolonej TDMce. Jeszcze troszkę i ją nareperują, będzie się mógł w końcu odstresować i cieszyć wojażami.
Zrobiliśmy krótki postój na stacji benzynowej, zachciało nam się wypić rozwalającego wnętrzności energetyka. Niestety płatność kartą, jak w większości Albanii, tak i tu była niemożliwa. Gotówki też nam zbrakło, no cóż, trudno. I tu kolejny dowód na to, jakże cudowni są ludzie, mężczyzna stojący w kolejce za nami, widząc zaistniałą sytuację, zapłacił za nas. Niby nic, niby drobiazg, ale wierzcie mi, że takie rzeczy rozczulają człowieka. Próbowaliśmy się Panu jakoś odwdzięczyć, ale ten zainteresowany był tylko naszymi maszynami i podróżą. Pogwarzyliśmy z nim ździebko w bliżej nieokreślonym języku gestów, min i tym podobnych, podziękowaliśmy i w drogę.

Tamtego dnia dojechaliśmy na nocleg do Janiny. Szczęśliwi, że Tedziowy koszmar się skończy, odetchnęliśmy oboje z ulgą, a na kempingu przywitała nas kolejna znana postać. De Niro? Normalnie wakacje z gwiazdami, nawet pieprzyk był po tej samej stronie co u sławnego aktora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz