Łukasz zajął się stroną techniczną przygotowań...Zadbał o wszystkie zapasy, klucze, oleje, smary, a ja jako mało wtajemniczona w techniczne sprawy postawiłam zająć się przygotowaniem bagażu ubraniowo – prowiantowego. Zadbaliśmy też, aby przyjaciele dokarmiali nasze dwa ukochane koty, które niestety musiały zostać w domu, nie oszukujmy się zabranie dwóch kotów na 4 tygodnie motocyklowej podróży graniczy z cudem.
Nadszedł ten dzień, chwila na którą czekałam właściwie całe swoje życie. Ja – chuda, delikatna liszka wyruszę hondą transalp 600 w podróż na południe Europy. Na podbój miejsc, o których tak długo śniłam i wreszcie je zobaczę, nie na zdjęciach znajomych, nie na pocztówkach, nie w albumie o najpiękniejszych zakątkach świata, ale na własne oczy. A u mojego boku moje największe i najlepsze wsparcie- mój mąż, Łukasz.
Kilkoro przyjaciół przyjechało pod garaż zobaczyć jak idzie nam wiązanie tobołków( a było ich dość sporo), uściskać i życzyć powodzenia w podróży. Ogarniało mnie niewyobrażalne szczęście,podniecenie, ale i niepokój. Nie zdawałam sobie sprawy jak wiele niebezpieczeństw czyha na niewprawioną, świeżo upieczoną motocyklistkę. Pocieszałam się myślą, że brałam udział w treningach gymkhany, organizowanej przez urocze, pełne pasji małżeństwo z mojej szkoły jazdy. Widziałam jak wieloletni, doświadczeni kierowcy nie dawali sobie rady z prosta trasą ustawioną z kilku pachołków, a ja chociaż może nieco pokracznie, bez wprawy i gracji, objeżdżałam wyznaczony tor. Trzymałam się tej myśli jak szalona z nadzieją,że wszystko będzie dobrze.
Wrzuciliśmy jedynkę i machając przyjaciołom na pożegnanie ruszyliśmy (ja odrobinę niepewnie i chwiejnie – pierwszy raz z tak dużym bagażem) z naszego zapyziałego „Mordoru” w nieznane, a konkretnie w stronę Pszczyny, gdzie od rana czekał na nas Darek. :)
Darek jest ojcem wychowującym dwóch synów i nigdy nie odmówił nam pomocy chociaż
kilka razy z zaskoczenia prosiliśmy, by udzielił nam schronienia. I tym razem zaproponował, żebyśmy u niego zrobili sobie nocleg. Nakarmił nas, napoił, uśmieliśmy się do rozpuku z jego żartów i historii, wypiliśmy po piwie i zasnęliśmy jak małe dzieci.
Rano troszkę zaniepokojona, że nasz start się przedłuża zaczęłam mieć humory, jak to baba. Przecież miałam zdobywać Europę, a my tkwimy jeszcze w Polsce. Czas ruszać poganiałam swojego męża, ale na razie tylko wzrokiem, wszak baba jak baba nie powie od razu o co chodzi.
Okazało się, że Darek wyprowadził swoją czerwoną strzałę Honda NC 700 i poprowadził nas do granicy ze Słowacją przez niezwykle urokliwe polskie winkle. Cudne to było uczucie, gdyż po raz pierwszy zetknęłam się z jazdą po górskich agrafkach. Niepewnie i wolno nabierałam pewności, że będą to najlepsze wakacje w moim życiu. Marzenie stało się rzeczywistością.
Gratuluję wam tak wspaniałego dobrania się jako małżeństwo. A i dzieciom pogratulować należy tak inspirującej nauczycielki. Pokazujesz, że ten angielski to się im jednak może do czegoś przydać :P
OdpowiedzUsuń