TDMa wreszcie gotowa do
drogi, wymienione świece, wyregulowane i wyczyszczone gaźniki.
Jedziemy dalej! Cieszyliśmy się jak małe dzieci, że spokojnie
będziemy mogli kontynuować nasza podróż. Grecja pełna jest
przepięknych zakątków, których jeszcze nie zdążyliśmy odkryć.
Ponieważ Kalista bardzo zachwalała Pargę, stwierdziliśmy - czemu
nie? Mknąc przez wąskie uliczki miasta, poczuliśmy upragniony pęd
powietrza i wolność, do której tak się tęskni. Jechaliśmy
ciesząc się krajobrazami, na których dominowały głównie surowe,
szare pagórki porośnięte zielonymi plamami natury. To jest życie!
Pomyślałam, że mogłabym tak już zawsze, błądzić od kraju do
kraju, poznawać nowych ludzi ich historie i zwyczaje. Radość nie
trwała jednak zbyt długo, Tedzia znów zaczęła protestować, a
mój żądny wrażeń Trampek załamał się. Jak to, znowu?
Zawróciliśmy do Pana
Siwego. Zamknięte. No tak, Grecja, samo południe, sjesta.
Czekaliśmy pod drzwiami na brudnym chodniku dobre dwie godziny, albo
nawet dłużej. Przechodzący obok mieszkańcy, przypatrywali się
nam, jakbyśmy byli żebrakami czekającymi na jałmużnę, a my
popijając chłodzoną kawę z marketu czekaliśmy na zbawienie,
niskiego, srebrnowłosego naprawiacza. Pan Siwy pojawił się na
horyzoncie na małym skuterku z kubkiem mrożonego napoju,
zaskoczony, że znów u niego jesteśmy. Nie chciało nam się już
nawet tłumaczyć z czym przychodzimy, tęskniliśmy za naszym
polskimi chłopakami, którzy naprawią wszystko za pomocą taśmy
klejącej i śliny. Po kolejnym „rozbiorze”, zapadł wyrok,
cewki. Panowie z serwisu po-czarowali nieco nad Tedzią i orzekli, że
na nowe trzeba czekać dwa tygodnie. Załamani i zdruzgotani
musieliśmy podjąć decyzję. Co dalej? Do Pargi mieliśmy jakieś
100 kilometrów, zdecydowaliśmy, że dojedziemy tam i jeśli nie
znajdziemy żadnej pomocy czas wracać.
Na wybrzeże dotarliśmy bez problemu wybierając autostradę. Jadąc powyżej setki TDMa nie szarpała, a i Ziółek miał więcej radości z jazdy. Zainstalowaliśmy się na
ogromnym kempingu Lichnos, kolejny przemiał turystyczny na
przedmieściach. Zjazd z głównej drogi na parking był nie lada
wyczynem, osiem ostrych zakrętów, pełnych turystów i samochodów.
Kawałeczek drogi, a spociłam się straszliwie balansując całym
ciałem na wolniutko opadającym w dół motocyklu.
Powitała nas przemiła
Pani, zdaje się właścicielka całego kramu. Pomimo jej pozytywnego
nastroju i przeuroczego położenia tej noclegowni, wiedziałam, że
na długo tu się nie zatrzymamy.
Kiedy spytaliśmy o
mechanika do akcji wkroczył młody, brodaty chłopak – Christos -
opowiedział nam kto i gdzie ma godny zaufania warsztat. Zdjęliśmy
bagaże, powędrowaliśmy na nasz skrawek ziemi i rozbiliśmy
maleńki biwak. Oboje byliśmy poddenerwowani, stało się pewne, że
w Grecji też nam nikt nie pomoże, by w spokoju kontynuować
spełnianie naszych marzeń.
Ponieważ zapadł już
wieczór, poszliśmy na wyludnioną plażę, zasiedliśmy na
nagrzanych od południowego słońca leżakach i dumaliśmy co dalej
przy dźwiękach cichutko szumiących fal. Nieopodal, jakieś dziecko
zakopywało odpoczywającego dziadka w grubym, żwirkowatym piasku,
kawałek dalej, jakaś młoda para gestykulowała nerwowo, czyżby
kłótnia? My natomiast milczeliśmy. Nie tak miało to wyglądać,
nie po to przejechaliśmy tyle tysięcy kilometrów, by wracać do
domu omijając tyle atrakcji, przecież w planach był powrót na
Czarnogórę i Albanię, cudowne, górskie tereny, a tu klapa.
Przytuliłam się do mojego męża, a on wiedząc dokąd zmierzają
moje myśli, rzekł: „Jeszcze sobie odbijemy, nie martw się.”
Było mi przykro, to fakt, ale z drugiej strony, gdyby nie problemy z
Tedzią nie spotkalibyśmy tylu ludzi i kto wie jak potoczyłyby się
nasze losy, w zupełnie beztroskiej podróży.
Ziółek zaprowadził
TDMkę do Pana Mechanika, ale po powrocie nie krył rozczarowania.
Był pewien, że jak zwykle zakończy się na wymianie świec. Poza
tym sam Pan Mechanik powtarzał tylko buze, buze i oloroj, a także
„Don't worry my friend, I'm the best.” co utwierdziło Łukasza
w przekonaniu, że nici z tego będą i czas zawracać. Nie
potrafiliśmy już odpoczywać, ogarnął nas smutek i przygnębienie.
Chodziliśmy smętni, szczególnie mój mąż nie potrafił znaleźć
sobie miejsca. Łaził z kąta w kąt, kąpiele w krystalicznej,
zimnej wodzie nie pomagały wypełnić pustki jaką wtedy poczuliśmy.
Dotychczas odrzucaliśmy myśl o powrocie, przecież plan zakładający
naprawę w Grecji był niezaprzeczalnie dobry, a tu guzik z pętelką.
Nie pojechaliśmy nawet zwiedzić Pargi. Na kilka chwil nastroje
poprawiły się po ziemniaczku z sadzonym jajem, ale po krótkim
czasie znów posmutnieliśmy. Trzeba było się z tym w końcu
pogodzić, a nie wiedzieliśmy jak potoczy się powrót, bo jeśli
znów od garażu do garażu, to nie prędko wrócimy do ojczyzny.
Spróbowaliśmy zapomnieć i cieszyć się ochłapami wakacyjnego
marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz