Nazajutrz Łukasz
wystartował do Pana Fachury, miał być świetnym mechanikiem
przygotowującym setki motocykli do wypraw. Okazało się, że on nie
jest w stanie naprawić ledwo dychającej Tedzi i namawiał byśmy
udali się do serwisu Yamahy w Salonikach. Zdenerwowany mąż zabrał
stamtąd siebie i TDMę, błądził w upale po dokładnie takich
samych uliczkach miasta, by wrócić po mnie do hotelu.
Czekałam w holu z całym
dobytkiem, aż wróci Ziółek z radosną nowiną, a Pan
Recepcjonista słysząc naszą historię zadbał o mnie, zrobił mi
kawę na koszt firmy, przyniósł ciasteczka i wodę, zaproponował
też, żebym spokojnie zaczekała na Łukasza w pokoju, ale byłam
niespokojna i wolałam być już gotowa na powrót męża.
Kiedy go zobaczyłam,
wiedziałam, że nie ma co pytać, odpowiedź była jasna do
przewidzenia. Pan z recepcji zaparzył jeszcze jedną kawę dla
Łukasza, ten wypił ją duszkiem i ruszyliśmy do domu.
Nie było już sensu wlec
się do rzeczonych Salonik.
Prostą wstęgą
autostrady jechaliśmy nieco przybici, ale z drugiej strony cieszył
nas fakt, że już niedługo zobaczymy się z rodziną, przyjaciółmi
i stęsknionymi kocurami, które musiały zostać w naszym M. Przy
granicy z Macedonią zatankowaliśmy na znanej nam stacji. Nawet Pan,
obsługujący dystrybutory był tak samo uśmiechnięty jak dwa lata
temu. Wyraźnie się ucieszył, gdy opowiedzieliśmy mu, że już
kiedyś byliśmy jego klientami. Życzył nam szczęśliwej drogi i
poprosił, by odwiedzić go przy kolejnym pobycie w Grecji.
Ponieważ droga była
prosta i pusta zachciało mi się testować możliwości mojego
motocykla, odkręciłam manetkę gazu i wyprułam przed siebie niczym
rakieta. Przez chwilę było cudownie, niestety pęd powietrza chciał
urwać mi głowę, nie byłam w stanie utrzymać jej w jednym miejscu
więc pokornie zwolniłam. Może jestem jakaś dziwna, ale doprawdy
nie rozumiem dlaczego motocykliści uwielbiają rozwijać takie
prędkości. Poza adrenaliną nie ma w tym nic urzekającego. Pole
widzenia zawęża się do wątłej niteczki, wiatr chce ci wszystko
zabrać, widoków nie podziwiasz, bo wszystko przemyka tak szybko, że
nie jesteś w stanie niczego zauważyć. Też mi radocha.
Na granicy z Serbią
zrobił się gigantyczny korek, dodatkiem do niego i palącego
słońca, była masa żebrających ludzi. Małe dzieci podchodzące
do samochodów i wyciągające ręce, kobiety z niemowlętami u
piersi, wyraźnie schorowani starsi. Trudny widok, tym bardziej, że
było ich tylu naraz. Nagle podeszła do nas uradowana kobietka,
Polka znudzona siedzeniem w aucie, wyszła z nami porozmawiać, też
zawsze marzyła o podróżach na motocyklu, jednak nigdy nie
zrealizowała swojego pragnienia. Czas w korku minął nam bardzo
szybko dzięki tej Pani, tak przyjemnie się rozmawiało, prawie nie
zauważyliśmy, że to już nasza kolej. Wyciągnęliśmy z tank
bagów dokumenty, kurcze … gdzieś zawieruszyła się moja zielona
karta. No pięknie, na pewno gdzieś ją zgubiłam. Przecież zawsze
była w tym samym miejscu. Gorączkowo przeszukiwałam zawartość
toreb i kieszeni. Nic. Znalazłam za to klucz do pokoju, który dziś
rano opuściliśmy, tak mnie Pan Recepcjonista zagadał, że zupełnie
zapomniałam, że mam w kieszeni coś do oddania. Olśniło mnie, że
mam wewnątrz kurtki jeszcze jedną małą kieszonkę na suwak. Jest
i zielona karta! No tak, sama ją tam włożyłam, żeby nie szukać
jej później w tank bagu, tylko spokojnie wyjąć na granicy w razie
potrzeby. „ Biega krzyczy Pan Hilary … .”
Długa, nudna,
prosta szosa wiodła nas w kierunku domu, zaczęło się robić
ciemno i zimno. Po raz pierwszy zapięłam dokładnie wszystkie
suwaki, guziki i włączyłam grzanie manetek. Jazda w ciemności,
jak już wiecie, nie należy do moich ulubionych, więc ujrzawszy
reklamę restauracji i motelu, zdecydowaliśmy, że na dzisiaj
koniec jazdy. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że
i to miejsce dobrze znamy z naszej pierwszej podróży. Dwa lata
wcześniej jedliśmy tam śniadanie, pyszną jajecznicę na ostro, z
takimi cieplutkimi, płaskimi bułeczkami. Pięknie jest odkrywać
nowe miejsca i ludzi, ale wracać do tych dobrze znanych jest równie
przyjemnie.
Ostry zjazd na parking
odrobinę mnie wypłoszył, ale jakoś dałam radę. Kelnerzy nie
spieszyli się z obsługą, a byliśmy głodni jak wilki. Gdy
napełniliśmy brzuchy, zeszło z nas powietrze, zupełnie jakby ktoś
odkręcił korek.
Pokój był zaiste
interesujący, nie wiem jaka była wizja architekta, ale ewidentnie
chciał zaoszczędzić jak najwięcej miejsca. Na środku toalety
znajdował się prysznic bez kabiny, więc każda próba umycia się
kończyła się powodzią w łazience, kran zdecydowanie za bardzo
wystawał poza brzegi umywalki, a sedes wtłoczony w ciemny kąt pod
ukośnym sufitem, wymuszał na używającym go sporej porcji
akrobatyki. Oj tam, to tylko jedna noc. Chciałam już złożyć
swoje ciałko do snu. Po zalaniu toalety, świeża i pachnąca
nasmarowałam kolana maścią przeciwbólową. Od jakiegoś czasu
dokuczał mi spory dyskomfort, nie wiem czy je przewiało, czy to
ciężar wielokilometrowej jazdy, w każdym razie maść pomagała, a
sen koił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz