Rano okazało się, że
obok nas jest spora zagroda z końmi. Ponieważ, kocham zwierzaki
pognałam z przygotowaną przez mojego Pana kawą, żeby popatrzeć
na nie z bliska. Pogłaskaliśmy kilka łebków, daliśmy po mleczyku
i spojrzeliśmy na niebo, które niezbyt słonecznie powitało nas w
stolicy Chorwacji . Z obawą, że zaraz spadnie deszcz pospiesznie
spakowaliśmy nasze bagaże, objuczyliśmy nasze stalowe rumaki i
podjechaliśmy do recepcji zapłacić za nocleg. Trwało to dobrą
chwilę nie wiedzieć czemu, ale wykorzystując nasz postój, pewien
robotnik zagadnął Łukasza skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Mój
mąż obwieścił dumnie, że jadę pierwszy raz tak daleko, w moim
pierwszym sezonie. Ponieważ Pan Robotnik również był zapalonym
motocyklistą, mój bohater podpytał o sprawy techniczne, nie był
do końca pewien co dzieje się z jego Tedzią, ale tylko gdy
przekroczyliśmy granicę z Chorwacją zaczęły się dziwne
szarpnięcia. Pan Robotnik przejęty naszym losem podzwonił po
zagrzebskich warsztatach i … nikt nic nie wie, nie ma czasu,
próbujcie nad morzem.
Wsiedliśmy więc na
motocykle i pojechaliśmy nad morze.
Ponieważ rok wcześniej
objechaliśmy cała Istrię, uderzyliśmy prosto na Zadar. Widoki nie
powalały na kolana, wlekliśmy się miasteczkami, wsiami, jakby
dobrze znane miejsca. Szału nie było, ale też nie mogliśmy
narzekać na nudę. Gdy udało nam się dotrzeć w nieco pagórkowaty
teren złapał nas deszcz. Nie lało jak z cebra, była to raczej
delikatna mżawka. Niestety na tyle skuteczna, że musieliśmy się
gdzieś schronić i przede wszystkim zabezpieczyć śpiwory. Kiedyś
już zdarzyło nam się spać w przemokniętym do suchej nitki
namiocie i wszystko inne łącznie z bielizną osobistą również
było mokre. Nie polecam tego doświadczenia nikomu, całkiem
nieprzyjemna sprawa.
Wracając jednak do
wspomnianej mżawki, była na tyle niesympatyczna, że zdążyło już
dojść do kilku przecieków. W szczerym polu zauważyliśmy starą,
drewnianą wiatę, zjechaliśmy więc do niej, a za nami niemieccy
turyści w aucie nie wiedzieć po co.
Założyliśmy worki na
śmieci na śpiwory i pozostałe bardziej profesjonalne (tak nam się
przynajmniej wydawało) zabezpieczenia na resztę bagażu.
Pożywiliśmy się, napiliśmy się gorącej kawy i ruszyliśmy dalej
z pragnieniem, żeby już nie padało.
Nie padało. Zza góry
wyszło piękne słońce, co prawda było poprzeszywane smutnymi
chmurami, które chciały nas ostrzec,że jeszcze nam pokażą co to
prawdziwy chorwacki deszcz. Nie zraziliśmy się jednak, zeszłoroczne
oberwanie chmury doświadczyło nas na tyle mocno, że w tym roku
mieliśmy wrażenie, że znamy to niebo na tyle dobrze, że damy radę
umknąć ulewie na czas.
Powoli i umiarkowanie
wspinaliśmy się pod górę, wiedziałam, że za kilkanaście, a
może nawet kilka kilometrów będę mieć coraz większą frajdę.
Zza następnej góry ukazała się trasa, która wiodła na
wybrzeże,mój sen się spełnia! Niestety paskudne koleiny odbierały
mi całą radochę, bałam się wchodzić w zakręty, więc
kwadratowo i koślawo turlałam się przed siebie, starając się
zapomnieć o tym co pode mną , a patrzeć na zapierające dech w
piersi widoki.
Pierwsze postoje, gdzie
spektakularne panoramy, rozgniatały wspomnienia mijanych wcześniej
domków i cichych zagród spokojnie czekających na zakończenie
dnia.
Tu była surowość.
Skały obrośnięte mchem, majestatycznie wystrzeliwały w górę i
na boki.Gdzieniegdzie widać było
pochowane na skarpach wioski, poupychane jakby miały za chwilkę
spaść w przepaść.
Co kilka minut przejeżdżały koło nas auta
zarówno z miejscowymi, jak i z turystami i jakoś nie widziałam w
ich oczach zachwytu nad tym pięknem, które roztaczało się wokół.
Może byli już nim zmęczeni, może nazbyt do niego przywykli, nie
wiem. My jednak zapatrzeni i rozmarzeni kontynuowaliśmy odpoczynek.
Czas jednak pędzi w takiej kontemplacji natury, a przed nami dobrze
znany Zadar, cóż - przyszło wsiąść na motocykle i pognać
dalej. Nie przeszkadzały mi już koleiny, opanowałam je na tyle, by
móc oddać się przyjemności jazdy.
Tyłek mniej bolał, a i
nadgarstki też przywykły do trzymania manetek. Przyznam, że dzięki
tej podróży nauczyłam się ćwiczeń na rozmasowanie zadka i
pleców podczas jazdy, a także jak na milion sposobów trzymać
kierownicę, aby ręce mogły odpocząć. Zupełnie pożyteczna
sprawa.
Nie wjeżdżaliśmy do
samego centrum miasta, polowaliśmy na tanie kempingi, gdzie można
kogoś poznać, a i atmosfera panuje dużo mniej oficjalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz