Łączna liczba wyświetleń

piątek, 8 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 10






Spało nam się wyśmienicie, miękka trawa izolowała nasze pupy od zimnego podłoża, a stopery skutecznie zablokowały szum przejeżdżających nieopodal aut. Poranna kawa dodała nam kurażu. Szybko spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy w dalsza drogę. Nisko unoszące się chmury zwiastowały koniec słonecznej radości. Zdążyliśmy przejechać przez małe miasteczko, u którego progu witał nas szpaler tęczowych drzew. Poubierane w robione na drutach, kolorowe "skarpety", wyglądały dość komicznie, ale przyglądając się niebu zanosiło się, że to będzie jedyny pozytywny akcent tego dnia...

Zaiste, była to jedyna chwila bez deszczu. Zdążyliśmy zatankować, ubrać się w kostiumy i jak zaczęło padać, tak lało non stop. Przeprawialiśmy się przez masyw górski Jotunheimen. Niestety potworna mgła nie dawała nam się rozkoszować widokiem najwyższych szczytów: Galdhøpiggen (2469 m n.p.m.) oraz Glitertind (2464 m n.p.m.). Widzieliśmy tylko cholernie surowy krajobraz poprzecinany resztkami śniegu. Zgodnie z wierzeniami wikingów teren ten zamieszkiwały mityczne olbrzymy: jotum - gigant, heim - dom. Jednak, oprócz turystów i pomykających w szale ćwiczeń sportowców (nic dziwnego, że na wszystkich zawodach wygrywają lub zajmują wysokie pozycje, jeśli ma się do dyspozycji trenowanie w takich warunkach, nic im wtedy mnie straszne ;) ) nie było tam nic. Kompletna pustka i zimno. Ubrani na cebulkę, z włączonymi hot gripami turlaliśmy się próbując znaleźć jakieś miejsce, by zjeść w końcu śniadanie.

Nigdzie nie było żadnej wiatki zabezpieczającej turystów przed wrednym, siąpiącym opadem. Wnet, jakby przestało i zza winkla ukazała się nam zatoczka. Akcja była szybka. Chleb, konserwa, herbata , ooo... mamy jeszcze polskie "gorące kubki", grochowa będzie w sam raz. Nic nam z tego pośpiechu nie wyszło, ledwie zaczęliśmy spożywać upragniony posiłek, znów zaczęło mżyć. Z lekkim zwątpieniem kontynuowaliśmy konsumpcję. Scena jak z Monty Python'a, całkiem absurdalna. Deszcz rozmiękczał nam kanapki i padał do grochówki, chlapiąc tym samym nasze buzie. "Nie sądzisz kochanie, że lato tego roku jest wyjątkowo suche i upalne?"- zapytał mój Małżonek. "A i owszem drogi Mężu, niezwykły gorąc jak na tę porę roku."- odparłam rozbawiona, wycierając mokrą twarz. Ludzie w swoich ciepłych, suchych samochodach przejeżdżający obok patrzyli na nas jak na wariatów. Najedzeni acz przemoczeni, udaliśmy się w dalszą drogę. 

Kolejne tankowanie na dość dużej stacji i krótki postój. Wszak nie wszędzie można odpocząć w miejscu gdzie jest dach. Znudzeni odpaliliśmy WiFi, aby dać znajomym znak życia. O ... chyba jest: "whatthefuckdoingonshellnet".  Nie było. :D   Kolejne pokonywane kilometry przestały przynosić radość. Przeciek w przeciw deszczówce doszczętnie zmoczył moje spodnie motocyklowe, i zaczynało mi się robić naprawdę zimno. Nie chciało się nawet schodzić z moto na fotkę , bo musiałabym puścić grzane manetki. Nawet widoki przestały mnie ciekawić. "Ziółek, szukamy kempingu, mam dość." Oczywiście prawo Murphy'ego mówi: Jeśli coś może pójść źle, to pójdzie. Pierwszy nocleg zamknięty, drugi minęliśmy jak ostatnie gapy, a w trzecim Pan Właściciel zażądał kosmicznej kwoty. Na deser mieliśmy jeszcze korek oraz definitywnie niechętne do zejścia z drogi owce... .
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz