Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 11 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 11












Oj, szybciutko brałam kąpiel. Nie tylko bałam się, że zaraz zasnę w mokrych ciuchach, ale też, że się przeziębię, a potem Ziółek będzie musiał zrobić coś z moimi " zwłokami". Niefortunnie dla mnie, jakaś mimoza wykorzystała większość gorącej wody, cała toaleta zachlapana i parno jak w saunie. Przykro, gdy ktoś myśli tylko o sobie, ale co zrobić. Wzięłam ciepławy prysznic, przebrałam się w suche ciuszki i hop do śpiworka. Łukasz odgrzewał właśnie zawartość jednej z norweskich puszek. Obrazek na etykiecie sugerował coś jakby fasolkę po bretońsku. Rzeczywisty wygląd nas jednak mocno rozczarował. Do dziś nie wiemy co to było, ale gdy człowiek głodny i zmęczony nawet paskudztwo przejdzie mu przez gardło. Za to zasnęliśmy z pełnymi brzuszkami jak dwa kamienie na dnie oceanu.

Rano ucięliśmy sobie pogawędkę z Ayman'em, kolesiem który dwa miesiące podróżuje na moto po Skandynawii. On zaczął jednak od Szwecji i Finlandii i dopiero zaczynał przygodę z Norwegią. Nie wiem czy to my mamy takiego pecha, ale z tego co mówił jemu pogoda sprzyjała. Opowiadał co zobaczył i miałam wrażenie, że dużo nas łączy. Z nieustającym uśmiechem na twarzy relacjonował swoje przygody, namalował nam słowem krajobrazy, które były jeszcze przed nami. A na wieść , że w Laponii stada reniferów czekają przed sklepem spożywczym na selfie z turystami, mój Małżonek gwałtownie się rozbudził. ;)

Szybko się zebraliśmy, wszak czekała na nas największa motocyklowa atrakcja: Droga Trolli. Mknęliśmy przez okręg More og Romsdal, chyba najbardziej baśniowy teren Norwegii, przez który udało nam się przejechać. Skaliste wysepki, ostre granie, wysokie góry i  Geirangerfjord. Kraina elfów czy co?! Napiszę tylko: PRZEPIĘKNIE, bo wierzcie mi żadne słowa, ani fotografia nie oddadzą tego co można zobaczyć na własne oczy. Bodaj Jo Nesbo napisał w jednej ze swoich książek: "... to właśnie tutaj Bóg rozpoczął swoje dzieło stworzenia i tyle czasu zajęła mu praca nad przyrodą doliny Romsdalen, że resztę świata musiał tworzyć w pośpiechu, by zdążyć do niedzieli."

Sunęliśmy winkielkami pod sam główny punkt wycieczki i tak nie rozmarzyłam, że nie zauważyłam jak Ziółek skręca i się zatrzymuje, ale zdążyłam wyhamować i podążyć za nim. Podekscytowany znakiem drogowym: uwaga trolle, nie zauważył, gdy schodził z Trampka i pacnął mnie kufrem, a ja walcząc z siłą grawitacji próbowałam utrzymać moto zamiast dać się powalić na ziemię. Naciągnęłam sobie mięsień i coś chrupnęło w nadgarstku, lecz udało się utrzymać równowagę. Żelazny punkt wycieczek, fota z Trollem i dzida na górę. Przyznam, że atrakcja mnie nie urzekła: po pierwsze ilość turystów nie pozwalała na rozwinięcie jakiejkolwiek prędkości i było zwyczajnie tłoczno, po drugie lęk wysokości znów próbował obezwładnić moje chude ciałko. Jedenaście ostrych zakrętów pokonywałam jak uczniaczek na pierwszej lekcji jazdy motocyklem, znów spięta i wystraszona. Świadomość, że od przepaści dzieli cię tylko podwyższony krawężnik, a na wprost nadciąga wielki kamper, gotowy zepchnąć cie w dół, paraliżowała mnie jeszcze bardziej. Udało się, i wiecie co? Fajnie tam na górze. :D Mieliśmy całkiem dobrą widoczność, ponoć trafić tam ładną pogodę to jak wygrać w totka. Problem w tym, że trzeba było zjechać tą samą drogą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz