Łączna liczba wyświetleń

środa, 6 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 8






Cieszyliśmy nasze oczy dość długo, niestety zaczynało się ściemniać, a narastający chłód próbował wygonić od dobrej godziny, trzeba było wracać. Zejście z gór poszło mi znacznie szybciej i sprawniej, chociaż mięśnie tak bardzo przypominały o tym, co wydarzyło się na szczycie. Po drodze mijaliśmy jeszcze kilku uśmiechniętych, acz wymęczonych śmiałków. A na dole zorientowaliśmy się, że czeka nas jeszcze marsz na nocleg, gdyż wszystkie możliwe busy odjechały po 21:00, a zegar prześmiewczo wybijał  22:00.

Hm...no luz, jakoś dodreptamy. Jak za tknięciem magicznej różdżki, zza zakrętu pojawiły się światła, a my w odruchu wyciągnęliśmy nasze kciuki w nadziei, że kierowca się zlituje i podrzuci te kilka kilometrów. Tak też się stało, sympatyczna Pani Norweżka, uprzyjemniała nam czas rozmową. Pytaliśmy o pogodę: " Tu zawsze tak jest". Dotarło do nas, że w tym roku trzeba się przyzwyczaić do kapiącego z nieba opadu bardziej niż sądziliśmy. A i tu chciałabym powiedzieć, że jeśli ktoś stwierdzi, że polskie kobiety mają bałagan w autach, proponuję przejechać się z tamtą Panią. Kosmetyki, buty, resztki po jedzeniu, śmieci, sierść, a nawet ... krzesło. I po co się tak spinać drodzy panowie, auto to tylko prywatny sposób transportu. Niech każdy ma w nim tak jak sobie tego życzy. ;)

Wiecie, że nawet najwspanialsza druga połówka potrafi czasem wyrządzić niesamowitą przykrość. Jak to baba, potwornie sfochowana zaczęłam nowy dzień, a Ziółek wydawał się niewzruszony moim żalem. Dopiero widok ogromnego podwójnego wodospadu poprawił mój nastrój. Dudniąca siła wody spadającej na potężne kamienie u podnóża kaskady, rozpryskiwała się delikatną mżawką na wszystko wokół. Nie sposób było pojechać dalej nie zatrzymawszy się. 

Początkowo byliśmy zawiedzeni ponieważ musieliśmy toczyć się tą samą drogą co dzień wcześniej, co ciekawe w blasku słonecznego dnia wyglądała ona zupełnie inaczej i przyznam, że absolutnie nam nie przeszkadzała ta sama trasa. Celebrowaliśmy każdy promień słońca. TAK tego dnia pogoda była dla nas wyjątkowo łaskawa. Nawet 60 minutowy postój przy robotach drogowych nie był zbytnio frustrujący. Interesujące, że nowy asfalt (położony na zupełnie dobry, patrząc na nasze polskie standardy) na odcinku kilkunastu kilometrów został umieszczony w jedną noc, a informacja o przestoju była rzetelna i prawdziwa: godzina do co minuty.

Na śniadanie zjechaliśmy do małej rybackiej wioseczki. Tuż przy mini porcie, zasiedliśmy na ławeczkach, wcinając ostatni pasztet przywieziony z Polszy. Norweska rodzina siedząca na drugim 'zestawie wypoczynkowym' próbowała łowić ryby, co jakiś czas zmieniając wartę przy wędce. Udało im się złapać dorodny okaz dzikiego łososia. Patrzyliśmy z zachwytem na rzeczony egzemplarz i od razu dostaliśmy ofertę darmowej przekąski. Niestety obiektywnie rzecz biorąc byliśmy już najedzeni, a przewożenie martwej ryby w kufrach zdawało się być pomysłem nie tyle kłopotliwym co na pewno smrodliwym. Podziękowaliśmy więc grzecznie, a rybie ocaliliśmy tym samym życie. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz