Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 7





Po chwili standardowych czynności pozwalających gdziekolwiek "zamieszkać", odkryliśmy, że potwornie burczy nam w brzuchach. Problemem okazał się fakt nastąpienia niedzieli, wszystkie sklepy pozamykane i gdyby nie wspomniane przeze mnie wcześniej słoiki od Dana i Liliany głodowalibyśmy do rana. Co prawda bigos najlepiej smakuje ze świeżym chlebem, ale nie mieliśmy prawa narzekać.

Najedzeni, pobrykaliśmy jeszcze po okolicy. Przedzierając się przez zupełnie niewidoczne na pierwszy rzut oka bagno. Dotarliśmy do niewielkiego wzniesienia, skąd rozpościerała się panorama najbliższego miasta Jorpeland i cudny Idsefiord. Obowiązkowe zdjęcia, wygłupy, a potem pod prysznic i do spania. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Nie spodziewałam się jeszcze wtedy, co może przynieść następny dzień.

Miał być nudny: pranie, suszenie ubrań, zakupy, planowanie następnej części wyprawy. Tak rzeczywiście było. Niezajmujący czas umilało nam jedzenie, partyjki makao, warcabów i rozmowy z napotkanymi na kempingu ludźmi. Czekając na zwolnienie suszarki, usłyszeliśmy nasz ojczysty język i się rozpętało. Przemiła Polka gaduła, która od lat mieszka w Hamburgu, urozmaicała sobie i nam czas trwania nastawionego w maszynach programu. Niezwykłe, że można sobie od tak pogadać z kompletnie obcym człowiekiem naprawdę szczerze i serdecznie na każdy temat. Rozważaliśmy też czy pchać się na górski szlak, bo podobno warunki kiepskie, bo ponoć zamknięty, ale małżonek Pani Polki szybko zorientował się w sytuacji i potwierdził, że to tylko plotki. Później francusko-algierskie małżeństwo opisywało nam swoje doznania z drogi na Preikestolen.  

Ziółek?! Idziemy dzisiaj, przecież dopiero 17:00. Spokojnie zdążymy przed nocą wrócić, a jutro rano pojedziemy dalej. "Dobra." W te pędy ruszyliśmy na autobus wiozący turystów pod wejście na szczyt. Pomysł był lepszy niż nam się zdawało. Tabuny schodzących ludzi, a wchodzących garstka. Super, nie będzie tłoku.
Pierwszy kilometr podejścia uświadomił mi, w jak fatalnym stanie jest moja kondycja, i że od dobrych kilku lat nie dreptałam po górach. Zastanawiałam się czy dam radę się wczołgać, ale mój cierpliwy Mąż dodawał  mi sił i dopingował w walce z samą sobą. "Jeśli tamta Pani Francuzka tu wlazła, to Ty nie wejdziesz?!" "Racja!"- krzyknęłam do siebie w duchu.
Mżawka co chwilę kapała nam na głowy. Wkurzę się jeśli tam dopełzam, a mgła i chmury zepsują nam widok.

Nie zepsuły. Najbardziej widowiskowy spektakl natury jaki kiedykolwiek widzieliśmy w swoim życiu. Szkląca się w dole, turkusowa woda Lysefiordu, złowrogie i zimne, szare skały, prześwity błękitu nieba i zawieszone na nim niczym na milionie niteczek bielutkie obłoki. Całość dopełniały gdzieniegdzie poupychane, soczyście zielone sosny i wszechobecny mech. "Aleś się Panie Boże tu napracował." ;)








Łukasz wpadł w szał fotografowania, a ja usiadłam sobie w bezpiecznym miejscu i próbowałam jakoś opanować mój rozbiegany wzrok. Nie wiedziałam na czym mam się skupić, a głowa niestety nie posiada oczu z tyłu. Nagle poczułam, że nie zdobędę tego miejsca w pełni jeśli nie podejdę do krawędzi klifu. Poprosiłam zszokowanego moją decyzją Męża, aby mnie asekurował w tej nierównej walce z własnym lękiem. Serce waliło mi jak dzwon kościoła mariackiego, krew wartko pulsowała w żyłach, a mięśnie  kurczyły się od wszechogarniającego mnie strachu. Wybitnie silny uścisk mojej ręki na mężowym ramieniu i unoszenie ołowianych nóg, by zrobić drobne kroczki do celu. Kompletnie nie pamiętam, ale podobno po moich policzkach spływały strugami wielkie łzy. Myśl o tym co robię i co się może stać spowodowała, że zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Przez mgłę słyszałam tylko: " No, jeszcze jeden kroczek." Stanęłam niczym drobny choć wysoki posąg, krok od kostropatego kantu. Nie dałam rady do końca stoczyć bitwy z granią, ale byłam z siebie niewiarygodnie dumna.  Dwaj Polacy, którzy również cierpieli na lęk wysokości obserwowali mój wyczyn, a później patrzyli z podziwem na moje łzy. "Szacun"- przecedzili przez zęby. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz