Łączna liczba wyświetleń

środa, 13 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 13

Zgadnijcie co nas rankiem przywitało? Tak jest ... deszcz. Doszliśmy do niemałej wprawy w pakowaniu mokrego namiotu, zastanawialiśmy się czy jak będzie suchy to będziemy potrafili go złożyć. ;) Mnie zaczęło to nawet bawić, natomiast zapał Łukasza jakby zgasł. 
Przyzwyczajeni do spektakularnych widoków, nieco nudziliśmy się tego dnia. Byliśmy w okolicach Trondheim i jakoś tak płasko i polsko. Złote resztki słomy na polach, a często niektórzy nie przystąpili jeszcze do żniw, więc przyglądaliśmy się łanom zbóż pochylonym od wrednego opadu. Małe gospodarstwa ukryte gdzieś wśród drzew sprawiały wrażenie opuszczonych, gdzie ci wszyscy ludzie są. Nie pierwszy raz wydawało się, że Norwegów po prostu nie ma, albo giną gdzieś w tej połaci ziem.

Jechało się nudno, a jak jest nudno to najlepszym sposobem jest śpiew. Dzięki Bogu nie mamy interkomu, bo Małżonek zdążyłby już ogłuchnąć od mojego repertuaru, a jest on szeroki. Poczynając od klasycznego o sole mio, po pieśni religijne, do popu,  na metallice kończąc. :D Hitami które jakoś wyjątkowo utknęły mi we łbie tego roku były 'Shape of you' Ed'ka i Mikromusic 'Takiego chłopaka'. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Któregoś roku męczyłam refren piosenki Pani Grzeszczak, chociaż kompletnie nie znam jej dokonań muzycznych. Tak oto lało coraz bardziej, a ja gibając motocyklem na boki, wyśpiewywałam sobie jak najbardziej nawalony weselnik.

Dzień minął szybko i bez atrakcji. Nieduży kemping na który trafiliśmy zdawał się być niegościnny. Ludzie patrzyli na nas jak na UFO, a Pan właściciel zimny jak martwa ryba w przeręblu. Dopiero następnego dnia odwzajemnił uśmiech i był jakiś życzliwszy, z resztą inni goście też. Może to ta pogoda na wszystkich działała przygnębiająco. Ziółek był wręcz wściekły. Przyznał, że zdawał sobie sprawę z niesprzyjających warunków, ale nie spodziewał się, aż  takich.







Kolejny dzionek prawie niczym nie różnił się od poprzedniego, no może atrakcji więcej. Wszak zdobyliśmy koło podbiegunowe. Było tam tak zimno i wietrznie, że nawet nie zdejmowałam kasku, bo bałam się, że urwie mi głowę. Niemniej zrobiliśmy kilka fotek i połaziliśmy odrobinę po terenie. Co prawda poza znakiem, że oto przekraczasz równoleżnik 66* 33' i restauracją była tam tylko "kamienna wioska". Turyści układają kamyczki w stosiki, by zostawić po sobie pamiątkę i móc kiedyś wrócić w to miejsce. Muszę przyznać, że pasowała do księżycowego, bezludnego krajobrazu. My oczywiście również dołożyliśmy swojego otoczaka. :) 
Wzdłuż koła podbiegunowego rozciąga się też park narodowy Saltfjellet-Svartisen, płaskowyż porośnięty przez rzadką arktyczną roślinność, z wiecznie zalegającym śniegiem. Ponoć przez wieki polowano tu i wypasano renifery. 
Zaczynało mną telepać, jedziemy dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz