Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 25 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 18




Ostatkiem sił dotoczyłam się na kemping. Sauna w sanitariacie! Po takim przemarznięciu od razu chciałam się w niej znaleźć. Niedbale rzuciłam graty na ławeczkę i ruszyłam, by sprawdzić czy aby na pewno działa, czy nie potrzeba jakichś cudownych monet do jej uruchomienia. Niestety była już wygaszana i nie przyniosła mi upragnionego ciepełka, spóźniłam się jakąś godzinę na tę przyjemność. Zupełnie za darmoszkę można było sobie w niej bezkarnie siedzieć codziennie od 17.00. Za to gorący prysznic, spod którego kompletnie nie miałam ochoty wychodzić, nieco załagodził sprawę.

Kiruna ( w której podobno czerwonowłosy Wiśniewski brał ślub z Mandaryną) była nadzwyczaj cicha jak na spore miasto. Leży na brzegu jeziora Luossajärvi, u podnóża gór Kiirunavaara i Saragossa, w których wydrążone są kopalnie rudy żelaza. Obecnie jedynie złoża Kiirunavaary (ponoć najrozleglejsze na świecie) są eksploatowane. W nieużywanych podziemnych chodnikach uprawia się grzyby shiitake oraz znajduje się muzeum kopalni. Istnieje tu też Instytut Geofizyczny, w którym naukowcy zajmują się badaniem zorzy polarnych. Jest to również ośrodek narciarski, kilkakrotnie organizowano tu zawody Pucharu Świata.

 Bardzo rześki i wietrzny, ale SŁONECZNY poranek. Statystycznie w środku lipca jest tu zaledwie 12 stopni, nic więc dziwnego, że panował chłodek. Nie to było istotne. NIE padało.  Humorki od razu skoczyły na wyższy level. Nauczona, że w tych rewirach pogoda jest tak zmienna jak kobiety, dla pewności założyłam na stopy nieużywane nakładki na rękawice. ( grube, ciepłe i chronią przed wilgocią, tym bardziej, że buty nie do końca wyschły, a nakładki nie miały szans w starciu z taką ilością opadów) Rewelacyjnie się jechało! Przyjemne promienie słońca, orzeźwiające powietrze i widoczki. Takie nasze Mazury. Tylko tłoku nie ma, a mnogość grzybów i jagód w lasach zakrawa na marnotrawstwo.

Śniadanie zjedliśmy przy sklepie spożywczym. Tuż przy Szwedzkiej wersji "Społem" stał sobie niechciany stolik i krzesełka, z których grzech byłoby nie skorzystać. Warunki są, czas jest ... będzie jajecznica i to na boczku! Zajęłam się gotowaniem, a Ziółek smarował łańcuchy i biadolił nad stanem bieżnika w oponach. Rzeczywiście nie wyglądało to najlepiej. Nie wiem co jest w Skandynawskim asfalcie, ale przyczepność dróg jest wprost proporcjonalna do zeżarcia gum. 

Zagadało do nas dwóch kolesi: pierwszy po szwedzku do dziś nie mamy pojęcia o co mu chodziło, był dość ekspresyjny, ale uśmiechnięty. Wymachiwał rękoma jakby chciał nam pokazać, że tam o ... jest dużo lepsze miejsce na posiłek. Cóż. Za późno. Drugi gadał na szczęście po angielsku, był niezwykle uprzejmy. Pytał skąd ten pomysł, że dwa motocykle, czemu po Szwecji, a skąd, a dokąd. Jednak we wszystkich pytaniach widać było żywe zainteresowanie i serdeczność. Życzył nam już tylko dobrej pogody i szczęśliwego powrotu do domu, a sam musiał wrócić do pracy. Jak przyjemnie.

Słonko grzało tak mocno, że musiałam pozbyć się dość dużej części cebulkowych warstw. Wydurniając się na pustych drogach, Ziółek nagle zbystrzał. Otóż dwa stada reniferów spotkały się na środku drogi na ustawkę. Doturlaliśmy się do nich na wyłączonych silnikach, aby nie spłoszyć zwierzaków. Największe z samców stały naprzeciw siebie z łebkami w dole i skrzyżowanym porożem, reszta otoczyła "zawodników". Czekaliśmy z ekscytacją na obrót wydarzeń, ale jeden z reniferów rozejrzał się, podszedł do stojących w bezruchu gagatków i jakby powiedział: " Dobra chłopaki nie robimy lipy publicznie, załatwmy to w zacisznym miejscu." Cała banda momentalnie przeniosła się w krzaczory po lewej stronie drogi. Zauważyłam też, że jeden z nich miał spory dzwoneczek na czerwonej tasiemce, czyżby uciekł Świętemu Mikołajowi z zaprzęgu i zszedł na " złą drogę'?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz