Łączna liczba wyświetleń

sobota, 16 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 14

Zjazd z gór okazał się być zbawienny, zrobiło się znacznie cieplej, a mała łatka błękitnego nieba przedzierająca się przez gęste chmury tuż nad horyzontem dawała nam nadzieję, że może w końcu przestanie lać. Tak tez się stało, a nawet wyszło słonko. Na stacji benzynowej zrobiliśmy sobie gorącej herbaty i obserwując małą tancerkę w srebrnej spódniczce, która nieco zawstydzona nasza obecnością ukradkiem zjadała hot-doga, ciurpaliśmy boski, rozgrzewający napój.

Okolice Bodo znów zachwyciły widokami. Potężny masyw Siedmiu Sióstr, składający się z siedmiu szczytów ( z których najwyższy liczy 1072 m n.p.m.), skaliste wysepki, wąskie fiordy, turkusowa woda i piaszczyste plaże. Podobno jest też tutaj największe skupisko bielików na świecie, miasto nazywane jest gniazdem orłów. Rzeczywiście, udało nam się zobaczyć kilka tych majestatycznych ptaków.




Na prom dotarliśmy dość późno, nie zdając sobie sprawy, że to już ostatni tego dnia. Korzystając z opóźnienia, rozłożyliśmy prowiant na ławeczkach i zrobiliśmy kolację. Nagle ktoś zagadnął do nas po polsku. Mariusz, nasz rodzimy elektryk, pracujący w Norwegii od kilku dobrych lat, również motocyklista. Zaproponowałam może niezbyt apetycznie wyglądającą kanapkę z konserwą i ketchupem, ale chłopak skusił się tylko na parę łyków wody. Czułam, że chyba brakuje mu Polski, dużo mówił, za to same interesujące rzeczy. Na pokładzie kontynuowaliśmy rozmowę, ponieważ czekały nas trzy godzinny na cholernie bujającym promie, miałam się na czym skupić i nie myślałam o moim bulwersującym się żołądku. Słuchając licznych opowieści Mariusza " tuliłam" kryzysową torebkę, w nadziei, że nie będę musiała jej użyć. Opowiadał nam o Norwegach i ich stylu życia, o tym jak funkcjonuje to państwo, a także o moich ulubionych tematach wojennych. Nierozwiązane zagadki z drugiej wojny światowej, wspomnienia i opowieści czyichś dziadków są dla mnie niezmiernie interesujące. Dzięki niemu mogliśmy też skosztować narodowej,  pysznej, acz prostej przekąski: gofra z niezwykłym serem, niby słodki, niby wytrawny z lekkim karmelowym posmakiem. Oprócz tego, dostaliśmy jabłecznik i po dwie kawy. Głupio nam było, bo forsa się kończyła, a koleś funduje nam słodycze i kawusię z bufetu. Nawet nie mieliśmy okazji odwdzięczyć mu się za jego życzliwość. Mało tego chciał nas zabrać do siebie na nocleg. Nie chcieliśmy nadużywać jego dobrego serca, postanowiliśmy przekimać na pobliskim kempingu, tym bardziej, że skończył się zapas czystych skarpet. :P

Na Lofoty dotarliśmy około północy, ogromny księżyc w pełni świecił wyjątkowo mocno, chociaż tak naprawdę w ogóle nie zapadła noc. Panowała lekka szarówka, ale bez wytężania wzroku można było dostrzec w jak pięknym miejscu się znajdujemy. O dziwo podróż wygodnym promem zmęczyła mnie bardziej niż jazda motocyklem. Szybka kąpiel w czyściutkim sanitariacie i ba ! radyjko grało same hity.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz