Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 21 września 2017

Deszczem w oko - Skandynawia - 17



Weseli turyści z Hiszpanii, którzy obok nas zrobili sobie postój na małe co nieco, patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Tylko , że oni mieli w aucie ogrzewanie. Oj pozazdrościłam im mocno. Do dziś zastanawiam się co jest gorsze: jechać w upale i nie mieć siły z powodu wysokich temperatur i palącego słońca, czy być w odwrotnej sytuacji, trząść się jak osika z zimna i nie móc kontrolować swojego ciała. Nie mniej, jakimś cudem udało się Łukaszowi zaparzyć herbaty, chociaż zdawało mi się, że trwa to wieki. Piłam słodki, gorący napój, rozlewając zawartość kubka nieco wokół. Złapałam trochę ciepła, a rozum nakazał się odrobinę  poruszać. Pajacyki, przysiady i bieg w miejscu. O dziwo, szybko odzyskałam zapał. Ruszamy dalej.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie uciekałam. Oboje zresztą dzidowaliśmy w kierunku Szwecji jak wariaci. Mieliśmy nieodparte wrażenie, że poruszaliśmy się na północ razem z jakimś frontem atmosferycznym, który ciągnął ze sobą zła pogodę. Dwa tygodnie jazdy w prawie permanentnym, siąpiącym deszczu. Zastanawiało nas dlaczego wszyscy mówili, że Norwegię należy zwiedzać od maja do lipca. Teraz już wiemy.  I chociaż pierwotnie planowaliśmy dokładnie zobaczyć ten kraj, a resztą skandynawskich w linii prostej wrócić do domu, niefartowna aura zmusiła nas do ucieczki.

Próbowałam zapamiętać nazwy miejscowości, z najbardziej spektakularną scenerią, by móc kiedyś do nich powrócić i spojrzeć na nie na nowo, będąc w lepszej kondycji. Gdy przekraczaliśmy most łączący archipelag Lofotów ze stałym lądem nieco się wypogodziło. Nieśmiałe słonko ogrzewało nasze kostiumy, które zaczęły lekko parować. W końcu trochę cieplej. Oczywiście po drodze warunki meteorologiczne wielokrotnie jeszcze się zmieniały, ale dzięki temu mogliśmy oglądać niezwykły pokaz wielobarwnych tęcz.

Zaraz, zaraz to już Szwecja??? O kurczę, tak się rozpędziliśmy, że kompletnie zapomnieliśmy kupić standardowych magnesów na lodówki dla rodziny i przyjaciół. Cóż, otrzymają je z innego kraju. Ostatni etap podróży tego dnia był przyjemny. Nie padało, a rejon Laponii miał naprawdę nietuzinkowy klimat. Mimo iż ukształtowanie terenu różniło się mocno od stricte nordlandowych, to czuliśmy jakiś wewnętrzny spokój. Rzadko kiedy mijały nas jakieś auta, miliony sosen i  jezior dawały nam poczucie schronienia, a jednocześnie podstępnie zapewniały, że jesteśmy tam zupełnie sami. Piszę podstępnie dlatego, że kompletnie nie zwróciłam uwagi na znaki: uwaga dzikie zwierzęta i gdyby nie czujne, bystre oko Małżonka pewnie wjechałabym w reniferka, który ciućkał coś sobie po przebiegnięciu nam drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz