Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 5 stycznia 2016

Nad morze.







Rano okazało się, że obok nas jest spora zagroda z końmi. Ponieważ, kocham zwierzaki pognałam z przygotowaną przez mojego Pana kawą, żeby popatrzeć na nie z bliska. Pogłaskaliśmy kilka łebków, daliśmy po mleczyku i spojrzeliśmy na niebo, które niezbyt słonecznie powitało nas w stolicy Chorwacji . Z obawą, że zaraz spadnie deszcz pospiesznie spakowaliśmy nasze bagaże, objuczyliśmy nasze stalowe rumaki i podjechaliśmy do recepcji zapłacić za nocleg. Trwało to dobrą chwilę nie wiedzieć czemu, ale wykorzystując nasz postój, pewien robotnik zagadnął Łukasza skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Mój mąż obwieścił dumnie, że jadę pierwszy raz tak daleko, w moim pierwszym sezonie. Ponieważ Pan Robotnik również był zapalonym motocyklistą, mój bohater podpytał o sprawy techniczne, nie był do końca pewien co dzieje się z jego Tedzią, ale tylko gdy przekroczyliśmy granicę z Chorwacją zaczęły się dziwne szarpnięcia. Pan Robotnik przejęty naszym losem podzwonił po zagrzebskich warsztatach i … nikt nic nie wie, nie ma czasu, próbujcie nad morzem.

Wsiedliśmy więc na motocykle i pojechaliśmy nad morze. 

Ponieważ rok wcześniej objechaliśmy cała Istrię, uderzyliśmy prosto na Zadar. Widoki nie powalały na kolana, wlekliśmy się miasteczkami, wsiami, jakby dobrze znane miejsca. Szału nie było, ale też nie mogliśmy narzekać na nudę. Gdy udało nam się dotrzeć w nieco pagórkowaty teren złapał nas deszcz. Nie lało jak z cebra, była to raczej delikatna mżawka. Niestety na tyle skuteczna, że musieliśmy się gdzieś schronić i przede wszystkim zabezpieczyć śpiwory. Kiedyś już zdarzyło nam się spać w przemokniętym do suchej nitki namiocie i wszystko inne łącznie z bielizną osobistą również było mokre. Nie polecam tego doświadczenia nikomu, całkiem nieprzyjemna sprawa.
Wracając jednak do wspomnianej mżawki, była na tyle niesympatyczna, że zdążyło już dojść do kilku przecieków. W szczerym polu zauważyliśmy starą, drewnianą wiatę, zjechaliśmy więc do niej, a za nami niemieccy turyści w aucie nie wiedzieć po co.
Założyliśmy worki na śmieci na śpiwory i pozostałe bardziej profesjonalne (tak nam się przynajmniej wydawało) zabezpieczenia na resztę bagażu. Pożywiliśmy się, napiliśmy się gorącej kawy i ruszyliśmy dalej z pragnieniem, żeby już nie padało.

Nie padało. Zza góry wyszło piękne słońce, co prawda było poprzeszywane smutnymi chmurami, które chciały nas ostrzec,że jeszcze nam pokażą co to prawdziwy chorwacki deszcz. Nie zraziliśmy się jednak, zeszłoroczne oberwanie chmury doświadczyło nas na tyle mocno, że w tym roku mieliśmy wrażenie, że znamy to niebo na tyle dobrze, że damy radę umknąć ulewie na czas.
Powoli i umiarkowanie wspinaliśmy się pod górę, wiedziałam, że za kilkanaście, a może nawet kilka kilometrów będę mieć coraz większą frajdę. Zza następnej góry ukazała się trasa, która wiodła na wybrzeże,mój sen się spełnia! Niestety paskudne koleiny odbierały mi całą radochę, bałam się wchodzić w zakręty, więc kwadratowo i koślawo turlałam się przed siebie, starając się zapomnieć o tym co pode mną , a patrzeć na zapierające dech w piersi widoki.

Pierwsze postoje, gdzie spektakularne panoramy, rozgniatały wspomnienia mijanych wcześniej domków i cichych zagród spokojnie czekających na zakończenie dnia.
Tu była surowość. Skały obrośnięte mchem, majestatycznie wystrzeliwały w górę i na boki.Gdzieniegdzie widać było pochowane na skarpach wioski, poupychane jakby miały za chwilkę spaść w przepaść. 
Co kilka minut przejeżdżały koło nas auta zarówno z miejscowymi, jak i z turystami i jakoś nie widziałam w ich oczach zachwytu nad tym pięknem, które roztaczało się wokół. Może byli już nim zmęczeni, może nazbyt do niego przywykli, nie wiem. My jednak zapatrzeni i rozmarzeni kontynuowaliśmy odpoczynek. Czas jednak pędzi w takiej kontemplacji natury, a przed nami dobrze znany Zadar, cóż - przyszło wsiąść na motocykle i pognać dalej. Nie przeszkadzały mi już koleiny, opanowałam je na tyle, by móc oddać się przyjemności jazdy. 

Tyłek mniej bolał, a i nadgarstki też przywykły do trzymania manetek. Przyznam, że dzięki tej podróży nauczyłam się ćwiczeń na rozmasowanie zadka i pleców podczas jazdy, a także jak na milion sposobów trzymać kierownicę, aby ręce mogły odpocząć. Zupełnie pożyteczna sprawa.
Nie wjeżdżaliśmy do samego centrum miasta, polowaliśmy na tanie kempingi, gdzie można kogoś poznać, a i atmosfera panuje dużo mniej oficjalna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz