Łączna liczba wyświetleń

piątek, 22 stycznia 2016

Odwrót.



Po oczywistym zwrocie akcji zebraliśmy cały nasz dobytek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ponieważ TDMka zdecydowanie lepiej czuła się przy prędkościach powyżej 100km/h wybraliśmy autostrady. Wierzcie mi lub nie, ale opcja unikaj dróg płatnych na GPSie, zapewnia dużo więcej atrakcji niż prucie asfaltu na najbardziej uczęszczanych trasach. W związku z tym nie kwapiliśmy się do startu. Greckie trasy szybkiego ruchu nie są zapełnione przyjemnymi parkingami, ani ławeczek, ani cienia, sporadycznie jakaś smętna toaleta. Ciężko mi się jechało - kask ciążył, upał drążył. Gdy na horyzoncie pojawiał się jakiś zjazd od razu dawałam znać światłami, aby zjechać na chwilę, rozprostować nogi i zdjąć z łba kask. Ponoć w Salonikach jest bardzo duży serwis Yamahy, więc ustawiliśmy nawigację na to miasto, licząc na pomoc w szczęśliwej trasie do domu.

Popołudniem zjechaliśmy na dobrze znaną nam sprzed dwóch lat, dużą stację benzynową, żeby zjeść coś ciepłego. Brzuchy burczały niemiłosiernie, a gardła prosiły o chłodny napój, zamówiliśmy coś na kształt mousaki, ale szału nie było. Na szczęście cola nie zmienia swojego smaku po otwarciu małej, zimnej puszki. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że na opakowaniach widniały polskie napisy „Królowa” i „Bąbelek”. :) Delektując się napojem i upragnionym chłodem, który nadchodził wraz z wieczorem, zapytaliśmy przechodzącą kobietę, czy w okolicy jest dostępny jakiś kemping. Przemiła Pani kelnerka, po długich namowach z współtowarzyszami podpowiedziała nam, że w okolicach Kastorii na pewno znajdziemy jakieś miejsce. Wpisaliśmy adres w naszą elektroniczną mapę i popędziliśmy dalej.

Po jakimś czasie urządzenie ściągnęło nas na szutrowo – żwirową drogę pełną dziur. Wszystko, łącznie z niestrawionym obiadem w naszych żołądkach, wywracało się do góry nogami. Motocykle podskakiwały wysoko w górę na każdej wyrwie w paskudnej nawierzchni. Zrobiło się ciemno, nic nie widziałam, a dziurska nie poprawiały mojego nastroju, było mi gorąco od rozpalonych pod pupą cylindrów, unoszący się pył właził mi do oczu i gardła. Po dość długiej jeździe w tych warunkach, chciałam już tylko dojechać na nocleg, umyć się i pójść spać. Wjechaliśmy w końcu od zawietrznej do małego miasteczka gdzie roiło się od nagłych wzniesień i zakrętów. Spadając motocyklami w dół jednej z ulic Łukasz znacząco zwolnił i zatrzymał się prawie na samym środku skrzyżowania. Zszedł z Tedzi wyraźnie wkurzony, „Znowu padła” - usłyszałam to czego już się domyślałam. „Ech Boziu, ciężko będzie wrócić, jeśli tak to będzie wyglądać.”

Odsunąwszy się od drogi, zrobiliśmy krótki postój. Tuż obok otwarty był jakiś bar, w którym kwitły zakłady bukmacherskie. Zagadnęłam wychodzącego z niej Pana, na szczęście świetnie mówił po angielsku. Ulitował się nad nami, wziął obrośniętego całodniowym brudem Ziółka do samochodu i zawiózł go do najbliższego mechanika. Nie było ich dość długo, a ja siedząc na chodniku ze wszystkim co z sobą mieliśmy poczułam lekki strach, jak mnie ktoś napadnie i zabierze resztki forsy, to już będzie zwieńczenie pasma nieszczęść. Zastanowiłam się też z kim pojechał mój mąż, a jak to psychopata? Dziwne myśli krążyły po mojej głowie, całe szczęście, Łukasz cały i zdrowy do mnie wrócił.

Niestety późna pora nie pozwoliła na konsultacje z panem fachurą, więc znów musieliśmy przenocować w hotelu, gdyż w okolicy tego miasteczka nie było żadnego kempingu, a rozstawienie namiotu w środku miasta, nie należało do najlepszych pomysłów. Za straszliwe 50 euro mieliśmy luksusowy pokój ze śniadaniem, wewnątrz znajdowała się klima, telewizor i … wanna. Nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności wzięcia kąpieli z bąbelkami. Co prawda później woda nie chciała zejść, a ścianki balii ukazywały ile paskudztwa zebraliśmy na sobie tego dnia, ale i tak było warto. Zrelaksowaliśmy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz