Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 stycznia 2016

Początek końca.


Nazajutrz Łukasz wystartował do Pana Fachury, miał być świetnym mechanikiem przygotowującym setki motocykli do wypraw. Okazało się, że on nie jest w stanie naprawić ledwo dychającej Tedzi i namawiał byśmy udali się do serwisu Yamahy w Salonikach. Zdenerwowany mąż zabrał stamtąd siebie i TDMę, błądził w upale po dokładnie takich samych uliczkach miasta, by wrócić po mnie do hotelu.

Czekałam w holu z całym dobytkiem, aż wróci Ziółek z radosną nowiną, a Pan Recepcjonista słysząc naszą historię zadbał o mnie, zrobił mi kawę na koszt firmy, przyniósł ciasteczka i wodę, zaproponował też, żebym spokojnie zaczekała na Łukasza w pokoju, ale byłam niespokojna i wolałam być już gotowa na powrót męża.
Kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że nie ma co pytać, odpowiedź była jasna do przewidzenia. Pan z recepcji zaparzył jeszcze jedną kawę dla Łukasza, ten wypił ją duszkiem i ruszyliśmy do domu.
Nie było już sensu wlec się do rzeczonych Salonik.

Prostą wstęgą autostrady jechaliśmy nieco przybici, ale z drugiej strony cieszył nas fakt, że już niedługo zobaczymy się z rodziną, przyjaciółmi i stęsknionymi kocurami, które musiały zostać w naszym M. Przy granicy z Macedonią zatankowaliśmy na znanej nam stacji. Nawet Pan, obsługujący dystrybutory był tak samo uśmiechnięty jak dwa lata temu. Wyraźnie się ucieszył, gdy opowiedzieliśmy mu, że już kiedyś byliśmy jego klientami. Życzył nam szczęśliwej drogi i poprosił, by odwiedzić go przy kolejnym pobycie w Grecji.

Ponieważ droga była prosta i pusta zachciało mi się testować możliwości mojego motocykla, odkręciłam manetkę gazu i wyprułam przed siebie niczym rakieta. Przez chwilę było cudownie, niestety pęd powietrza chciał urwać mi głowę, nie byłam w stanie utrzymać jej w jednym miejscu więc pokornie zwolniłam. Może jestem jakaś dziwna, ale doprawdy nie rozumiem dlaczego motocykliści uwielbiają rozwijać takie prędkości. Poza adrenaliną nie ma w tym nic urzekającego. Pole widzenia zawęża się do wątłej niteczki, wiatr chce ci wszystko zabrać, widoków nie podziwiasz, bo wszystko przemyka tak szybko, że nie jesteś w stanie niczego zauważyć. Też mi radocha.

Na granicy z Serbią zrobił się gigantyczny korek, dodatkiem do niego i palącego słońca, była masa żebrających ludzi. Małe dzieci podchodzące do samochodów i wyciągające ręce, kobiety z niemowlętami u piersi, wyraźnie schorowani starsi. Trudny widok, tym bardziej, że było ich tylu naraz. Nagle podeszła do nas uradowana kobietka, Polka znudzona siedzeniem w aucie, wyszła z nami porozmawiać, też zawsze marzyła o podróżach na motocyklu, jednak nigdy nie zrealizowała swojego pragnienia. Czas w korku minął nam bardzo szybko dzięki tej Pani, tak przyjemnie się rozmawiało, prawie nie zauważyliśmy, że to już nasza kolej. Wyciągnęliśmy z tank bagów dokumenty, kurcze … gdzieś zawieruszyła się moja zielona karta. No pięknie, na pewno gdzieś ją zgubiłam. Przecież zawsze była w tym samym miejscu. Gorączkowo przeszukiwałam zawartość toreb i kieszeni. Nic. Znalazłam za to klucz do pokoju, który dziś rano opuściliśmy, tak mnie Pan Recepcjonista zagadał, że zupełnie zapomniałam, że mam w kieszeni coś do oddania. Olśniło mnie, że mam wewnątrz kurtki jeszcze jedną małą kieszonkę na suwak. Jest i zielona karta! No tak, sama ją tam włożyłam, żeby nie szukać jej później w tank bagu, tylko spokojnie wyjąć na granicy w razie potrzeby. „ Biega krzyczy Pan Hilary … .”

Długa, nudna, prosta szosa wiodła nas w kierunku domu, zaczęło się robić ciemno i zimno. Po raz pierwszy zapięłam dokładnie wszystkie suwaki, guziki i włączyłam grzanie manetek. Jazda w ciemności, jak już wiecie, nie należy do moich ulubionych, więc ujrzawszy reklamę restauracji i motelu, zdecydowaliśmy, że na dzisiaj koniec jazdy. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że i to miejsce dobrze znamy z naszej pierwszej podróży. Dwa lata wcześniej jedliśmy tam śniadanie, pyszną jajecznicę na ostro, z takimi cieplutkimi, płaskimi bułeczkami. Pięknie jest odkrywać nowe miejsca i ludzi, ale wracać do tych dobrze znanych jest równie przyjemnie.
Ostry zjazd na parking odrobinę mnie wypłoszył, ale jakoś dałam radę. Kelnerzy nie spieszyli się z obsługą, a byliśmy głodni jak wilki. Gdy napełniliśmy brzuchy, zeszło z nas powietrze, zupełnie jakby ktoś odkręcił korek.

Pokój był zaiste interesujący, nie wiem jaka była wizja architekta, ale ewidentnie chciał zaoszczędzić jak najwięcej miejsca. Na środku toalety znajdował się prysznic bez kabiny, więc każda próba umycia się kończyła się powodzią w łazience, kran zdecydowanie za bardzo wystawał poza brzegi umywalki, a sedes wtłoczony w ciemny kąt pod ukośnym sufitem, wymuszał na używającym go sporej porcji akrobatyki. Oj tam, to tylko jedna noc. Chciałam już złożyć swoje ciałko do snu. Po zalaniu toalety, świeża i pachnąca nasmarowałam kolana maścią przeciwbólową. Od jakiegoś czasu dokuczał mi spory dyskomfort, nie wiem czy je przewiało, czy to ciężar wielokilometrowej jazdy, w każdym razie maść pomagała, a sen koił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz