Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 stycznia 2016

Smutna prawda.








TDMa wreszcie gotowa do drogi, wymienione świece, wyregulowane i wyczyszczone gaźniki. Jedziemy dalej! Cieszyliśmy się jak małe dzieci, że spokojnie będziemy mogli kontynuować nasza podróż. Grecja pełna jest przepięknych zakątków, których jeszcze nie zdążyliśmy odkryć. Ponieważ Kalista bardzo zachwalała Pargę, stwierdziliśmy - czemu nie? Mknąc przez wąskie uliczki miasta, poczuliśmy upragniony pęd powietrza i wolność, do której tak się tęskni. Jechaliśmy ciesząc się krajobrazami, na których dominowały głównie surowe, szare pagórki porośnięte zielonymi plamami natury. To jest życie! Pomyślałam, że mogłabym tak już zawsze, błądzić od kraju do kraju, poznawać nowych ludzi ich historie i zwyczaje. Radość nie trwała jednak zbyt długo, Tedzia znów zaczęła protestować, a mój żądny wrażeń Trampek załamał się. Jak to, znowu?

Zawróciliśmy do Pana Siwego. Zamknięte. No tak, Grecja, samo południe, sjesta. Czekaliśmy pod drzwiami na brudnym chodniku dobre dwie godziny, albo nawet dłużej. Przechodzący obok mieszkańcy, przypatrywali się nam, jakbyśmy byli żebrakami czekającymi na jałmużnę, a my popijając chłodzoną kawę z marketu czekaliśmy na zbawienie, niskiego, srebrnowłosego naprawiacza. Pan Siwy pojawił się na horyzoncie na małym skuterku z kubkiem mrożonego napoju, zaskoczony, że znów u niego jesteśmy. Nie chciało nam się już nawet tłumaczyć z czym przychodzimy, tęskniliśmy za naszym polskimi chłopakami, którzy naprawią wszystko za pomocą taśmy klejącej i śliny. Po kolejnym „rozbiorze”, zapadł wyrok, cewki. Panowie z serwisu po-czarowali nieco nad Tedzią i orzekli, że na nowe trzeba czekać dwa tygodnie. Załamani i zdruzgotani musieliśmy podjąć decyzję. Co dalej? Do Pargi mieliśmy jakieś 100 kilometrów, zdecydowaliśmy, że dojedziemy tam i jeśli nie znajdziemy żadnej pomocy czas wracać.

Na wybrzeże dotarliśmy bez problemu wybierając autostradę. Jadąc powyżej setki TDMa nie szarpała, a i Ziółek miał więcej radości z jazdy. Zainstalowaliśmy się na ogromnym kempingu Lichnos, kolejny przemiał turystyczny na przedmieściach. Zjazd z głównej drogi na parking był nie lada wyczynem, osiem ostrych zakrętów, pełnych turystów i samochodów. Kawałeczek drogi, a spociłam się straszliwie balansując całym ciałem na wolniutko opadającym w dół motocyklu.
Powitała nas przemiła Pani, zdaje się właścicielka całego kramu. Pomimo jej pozytywnego nastroju i przeuroczego położenia tej noclegowni, wiedziałam, że na długo tu się nie zatrzymamy.
Kiedy spytaliśmy o mechanika do akcji wkroczył młody, brodaty chłopak – Christos - opowiedział nam kto i gdzie ma godny zaufania warsztat. Zdjęliśmy bagaże, powędrowaliśmy na nasz skrawek ziemi i rozbiliśmy maleńki biwak. Oboje byliśmy poddenerwowani, stało się pewne, że w Grecji też nam nikt nie pomoże, by w spokoju kontynuować spełnianie naszych marzeń.

Ponieważ zapadł już wieczór, poszliśmy na wyludnioną plażę, zasiedliśmy na nagrzanych od południowego słońca leżakach i dumaliśmy co dalej przy dźwiękach cichutko szumiących fal. Nieopodal, jakieś dziecko zakopywało odpoczywającego dziadka w grubym, żwirkowatym piasku, kawałek dalej, jakaś młoda para gestykulowała nerwowo, czyżby kłótnia? My natomiast milczeliśmy. Nie tak miało to wyglądać, nie po to przejechaliśmy tyle tysięcy kilometrów, by wracać do domu omijając tyle atrakcji, przecież w planach był powrót na Czarnogórę i Albanię, cudowne, górskie tereny, a tu klapa. Przytuliłam się do mojego męża, a on wiedząc dokąd zmierzają moje myśli, rzekł: „Jeszcze sobie odbijemy, nie martw się.” Było mi przykro, to fakt, ale z drugiej strony, gdyby nie problemy z Tedzią nie spotkalibyśmy tylu ludzi i kto wie jak potoczyłyby się nasze losy, w zupełnie beztroskiej podróży.

Ziółek zaprowadził TDMkę do Pana Mechanika, ale po powrocie nie krył rozczarowania. Był pewien, że jak zwykle zakończy się na wymianie świec. Poza tym sam Pan Mechanik powtarzał tylko buze, buze i oloroj, a także „Don't worry my friend, I'm the best.” co utwierdziło Łukasza w przekonaniu, że nici z tego będą i czas zawracać. Nie potrafiliśmy już odpoczywać, ogarnął nas smutek i przygnębienie. Chodziliśmy smętni, szczególnie mój mąż nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Łaził z kąta w kąt, kąpiele w krystalicznej, zimnej wodzie nie pomagały wypełnić pustki jaką wtedy poczuliśmy. Dotychczas odrzucaliśmy myśl o powrocie, przecież plan zakładający naprawę w Grecji był niezaprzeczalnie dobry, a tu guzik z pętelką. Nie pojechaliśmy nawet zwiedzić Pargi. Na kilka chwil nastroje poprawiły się po ziemniaczku z sadzonym jajem, ale po krótkim czasie znów posmutnieliśmy. Trzeba było się z tym w końcu pogodzić, a nie wiedzieliśmy jak potoczy się powrót, bo jeśli znów od garażu do garażu, to nie prędko wrócimy do ojczyzny. Spróbowaliśmy zapomnieć i cieszyć się ochłapami wakacyjnego marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz